Ad Absurdum (
ad00absurdum) wrote2011-04-07 06:12 pm
![[personal profile]](https://www.dreamwidth.org/img/silk/identity/user.png)
Entry tags:
Polski Big Bang 2010 - cz. 4
Tytuł: Eine Symphonie des Grauens
Autor: Ad Absurdum
Artysta:
oteap (deviantART)
Fandom: Z Archiwum X
Ograniczenie wiekowe: 15
Genre: Gen, Akcja/Przygoda, Wingfic
Streszczenie: Kiedy Konsorcjum decyduje się zrobić z Alexa Kryceka królika doświadczalnego, efekt trochę przerasta oczekiwania tudzież przyprawia Muldera i Scully o ból głowy.
Ramy czasowe: Koniec sezonu 5.
Ostrzeżenia: Rosyjski (z którego poprawnością może być różnie), trochę przekleństw, humor, inspiracje (wśród których m.in. "Biały walc" Andrzeja Rosiewicza i "This Is Spinal Tap").
Ilość słów: 5.749 (całość 25.090)
A/N: Żeby nadać fikowi jakąś strukturę, ale głównie po to, by napisać wymagany limit słów, użyty został prompt meme: z dowolnej książki bierzemy pierwsze zdanie ze strony 10, potem pierwsze ze strony 20, 30 itd. Idea był taka, żeby do każdego zdania napisać 1000 słów, ale w niektórych przypadkach wyszło więcej, w niektórych mniej, a w jeszcze innych któraś strona została opuszczona. Książka to "Rendezvous in Black" Cornella Woolricha, a zdania w ich oryginalnym brzmieniu podane są na końcu fika.
Tytuł wzięty z piosenki zespołu The Monochrome Set.
CZĘŚĆ 1, CZĘŚĆ 2, CZĘŚĆ 3
...
-9-
Mulder pomyślał, że Skinner musiał zjeść na śniadanie wędzone śledzie, albo przynajmniej coś równie dziwnego. Wyglądał jakby miał niestrawność.
- Czy ja dobrze rozumiem, agentko Scully - Skinner odezwał się, kiedy Scully wyłuszczyła swoją prośbę. - Chcecie, żebym wysłał ludzi gdzieś w środek lasu bo być może jest tam jakieś hipotetyczne laboratorium.
- Nie hipotetyczne, sir - wtrącił się Mulder. - Mój informator twierdzi, że laboratorium jest tam na pewno. Sam w nim był.
Skinner obrzucił Muldera kolejnym spojrzeniem sugerującym niestrawność. Dziwne, na Scully tak nie patrzył. Jeszcze chwila a Mulder mógłby zacząć podejrzewać, że to on był przyczyną gastrycznych problemów swojego szefa.
- Informator. - Do niestrawności doszedł sceptycyzm. - Agencie Mulder, ostatni raz mówił mi pan, że jedyny informator, któremu pan ufał, nie żyje. Jak widzę, sytuacja uległa dosyć radykalnej zmianie.
Mulder zdusił w sobie chwilowy przypływ irytacji.
- Nie mam powodu, żeby nie ufać informacjom, które mi dostarczono.
- A ja nie mam powodu, żeby im ufać, zwłaszcza jeśli nie znam źródła. - Skinner wziął leżący przed nim długopis i w geście roztargnionego zniecierpliwienia zaczął nim lekko stukać o brzeg dekoracyjnej popielniczki stojącej na biurku. - Kto jest pańskim informatorem, agencie Mulder?
Mulder oderwał wzrok od długopisu w dłoni Skinnera. Co było naprawdę dziwne, to fakt, że Skinner na spotkaniach rzadko bywał na tyle zniecierpliwiony, by zacząć bawić się tym, co akurat leżało pod ręką.
Mulder popatrzył uważnie na swojego szefa. - Nie wiem, jak się nazywa. Skontaktował się ze mną tylko dwa razy przez telefon.
Czy to, co zobaczył w oczach Skinnera to była ulga?
Skinner odłożył długopis i splótł dłonie.
- Agentko Scully, czy uważa pani, że informacje, które posiada pani partner są wiarygodne?
Scully widziała kątem oka, że jeszcze chwila a Mulder obrazi się o taki brak zaufania, ale jak zwykle zignorowała to.
- Myślę, że agent Mulder ma podstawy, by im ufać. Jestem skłonna przychylić się do jego opinii.
Scully nigdy nie pozwoliłaby sobie na to, żeby dąsy Muldera wpłynęły na nią w jakikolwiek sposób, ale w tym wypadku w zasadzie podzielała jego zdanie. Krycek może i był kłamliwym draniem, ale wyglądało na to, że teraz mówił prawdę. Albo przynajmniej jej część. Tak, czy inaczej, Scully była zdania, że tego typu eksperymenty z genetyką, nawet jeśli były prowadzone na nie do końca niewinnych członkach amerykańskiego społeczeństwa, należy natychmiast przerwać.
- Rozumiem. - Skinner uniósł podbródek i popatrzył na swoich agentów przez chwilę.
- Zastanowię się nad tym - powiedział w końcu. - Powiadomię was o decyzji najpóźniej w przyszłym tygodniu. To wszystko, możecie odejść.
- Ale, sir...
Skinner spiorunował wzrokiem Muldera i jego natychmiastowy protest. - To wszystko, agencie Mulder - powtórzył z naciskiem.
- Tak jest, sir. - Mulderowi nie udało się do końca ukryć sarkazmu w głosie, ale przynajmniej nie trzasnął drzwiami. Głównie dlatego, że to Scully wychodziła ostatnia.
To była jednak święta kobieta, pomyślał Skinner. Nie miał pojęcia, jak wytrzymywała z Mulderem, zamknięta dzień w dzień w Archiwum. On sam dostałby albo rozstroju nerwowego, albo wziąłby rózgę i wbił Mulderowi rozum do głowy przez siedzenie. Życie zastępcy dyrektora FBI nie było łatwe, ale wolał już to, niż codziennie wysłuchiwać niestworzonych teorii Muldera i znosić jego humory.
Skinner spojrzał w stronę drzwi łączących jego gabinet z następnym pokojem, które właśnie się otworzyły. Z pokoju wyszedł starszy mężczyzna; gdy stanął przy biurku Skinnera, zapalił papierosa.
Skinnerowi żyłka wyskoczyła na skroni, ale jego głos brzmiał spokojnie.
- Mulder twierdzi, że nie zna swojego informatora.
Starszy mężczyzna zmrużył oczy, przyglądając się drzwiom wyjściowym gabinetu.
- Hm... interesujące, nieprawdaż? - powiedział po chwili, wydmuchując przy okazji kłąb dymu.
Skinner zgrzytnął zębami.
- Oczywiście nie muszę mówić, że sprawa tego laboratorium nie istnieje dla pana, panie Skinner. - Mężczyzna zwrócił na niego oczy koloru dymu papierosowego. Po chwili zgasił wypalonego do połowy Morleya w ozdobnej popielniczce na biurku Skinnera i wyszedł.
Skinner miał ochotę wyrzucić popielniczkę przez okno, nawet jeśli był to prezent od teściowej, jednak po kilku minutach ochłonął nieco i zadzwonił po sekretarkę.
- Kim, przynieś mi proszę aspirynę. I świeżą kawę - dodał i odchylił się w fotelu. Zapowiadał się koszmarny dzień.
xx xx xx
W drodze do windy, która zawiozłaby ich na dół do piwnicy, gdzie mieściło się Archiwum, Mulder stracił w końcu swoją naburmuszoną minę. Zwykle trwało to znacznie dłużej więc Scully stwierdziła, że było nieźle. Ba, nawet całkiem dobrze.
- Wygląda na to, że musimy poczekać - powiedziała, gdy wsiedli do windy. Lepiej jednak było zrobić mały teścik.
- Mhm - Mulder mruknął. Ręce skrzyżował na piersi, oparł się o ścianę i wpatrzył w drzwi nieobecnym wzrokiem.
O-o, nie było dobrze, Scully trochę się zaniepokoiła. Mulder zaczął intensywnie myśleć, niewątpliwie nad tym, jak zacząć działać za plecami Skinnera tak, żeby ten się nie zorientował. A jeśli już by się zorientował, to żeby nie mógł nic zrobić. Trzeba było podjąć stanowcze kroki i to jak najszybciej; Scully w popłochu starała się wymyślić jakiś temat, który skutecznie zamieszałby Mulderowi w głowie. Może nawet na tyle, że zapomniałby o knuciu. Co by tu... co by tu...
Jest!
Krycek powinien pasować. Mulder zawsze tracił zimną krew i sporą część profesjonalizmu, kiedy miał z nim do czynienia.
Tak? Tak.
- Co zrobisz z Krycekiem? - Scully spytała. Tak jest, Dana, totalny spokój i tylko lekkie zaciekawienie. Zero desperacji. - Będzie dalej mieszkał u ciebie? Moim zdaniem powinien się gdzieś przenieść, stanowi teraz zbyt łatwy cel.
Trzymamy kciuki, trzymamy kciuki...
- Cel? - Mulder popatrzył na nią spod zmarszczonych brwi. Potem dotarła do niego reszta słów Scully. - Chcesz, żeby Krycek gdzieś się przeniósł? - Tą sugestią Mulder wydawał się wręcz dotknięty.
Scully zamrugała powiekami.
- Nieważne. - Mulder potrząsnął głową i w jego oczach znowu pojawiły się iskierki. To mogło oznaczać tylko jedno.
- Posłuchaj, Scully. Mam plan.
I to by było na tyle, jeśli idzie o znajdowanie tematów zastępczych i odwodzenie Muldera od knucia. Scully miała gwałtowną ochotę plasnąć się ręką w czoło.
- Skinner nam nie pomoże - Mulder ciągnął. - Ma związane ręce.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Drzwi windy otworzyły się i oboje wyszli na korytarz.
- Nie czułaś tam wyjątkowo paskudnego zapachu papierosów?
Scully uniosła brwi. Jeśli faktycznie Palacz kręcił się gdzieś w pobliżu...
- Będziemy musieli załatwić to sami. - Mulder otworzył drzwi do pokoju Archiwum. - I będziemy musieli zrobić to w miarę dyskretnie. W tym laboratorium mogą mieć ciekawe dokumenty.
Wyglądało na to, że nic już nie powstrzyma Muldera. Jak raz wbił sobie coś do głowy, jedyne co można było zrobić to usiąść i patrzeć bo żadne prośby, groźby, ani nawet głos rozsądku nie odnosiły absolutnie żadnych skutków. Scully mogła co najwyżej próbować odzyskać chociaż jakąś kontrolę nad sytuacją i chronić Muldera przed jego własnym entuzjazmem.
Mulder usiadł na krześle, a Scully, zrezygnowana, oparła się o kant biurka.
- Dobrze - powiedziała po chwili. - Możemy tam jechać...
- Nie - Mulder jej przerwał. - Pojadę tam z Krycekiem. Ty musisz zostać na miejscu, żeby Skinner nie nabrał podejrzeń. Powiesz mu, że zachorowałem, czy coś. Jak oboje nie zjawimy się jutro w Biurze, od razu będzie wiadomo, co jest grane.
Scully westchnęła. - Dlaczego po prostu nie powiesz, że znowu mam przed Skinnerem świecić oczami?
- Nie śmiałbym. - Mulder uśmiechnął się lekko.
- Mulder, - Scully spojrzała na niego z powagą. - Nadal uważam, że nie powinieneś tam jechać sam. I szczerze mówiąc, dziwię się, że tak ufasz Krycekowi.
Mulder zmrużył oko. - Coś mi mówi, Scully, że tak długo, jak Krycek czegoś od nas chce, a przyznasz, że tym razem jest dosyć zdesperowany, nie mamy się czego obawiać z jego strony.
- Obyś miał rację.
- W razie czego będziesz wiedziała, gdzie mnie szukać. Jeszcze jeden powód, dla którego powinnaś zostać.
To brzmiało, niestety, dosyć sensownie.
- No dobrze - Scully w końcu skapitulowała. Po chwili dodała jeszcze - Chyba będę musiała przyjrzeć się bliżej temu, co można zrobić z tymi skrzydłami. Krycek powinien dostać coś na zachętę.
Dziwnie było myśleć, że oddaje swojego partnera właściwie pod opiekę zdrajcy i mordercy. Fakt pozostawał jednak faktem: Krycek tam był i znał teren. A przynajmniej tak twierdził. Jeśli kłamał, to tym gorzej dla niego bo jeśli Mulderowi coś by się stało, Scully była gotowa ścigać Kryceka tak długo, aż drań w końcu zapłaciłby za to.
- Chyba tak - Mulder powiedział markotnym tonem i wpatrzył się melancholijnie w zgaszony monitor komputera, stojący na biurku.
Scully popatrzyła na niego badawczo.
- Koleżanka z Quantico jest mi winna przysługę.
- To super. - Mulder spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem, po którym zawsze można było poznać, że teraz myśli już zupełnie o czym innym.
Potem włączył komputer i znowu wpatrzył się w monitor, teraz już ze zdecydowanie większym zainteresowaniem.
Scully westchnęła po raz kolejny, tym razem w duchu, i usiadła przy własnym biurku. Raporty same się nie napiszą.
xx xx xx
Kiedy Mulder wrócił do domu, Krycek siedział na kanapie - nogi oparte na stoliku, pilot pod ręką - i surfował po kanałach. Wcześniej przetrząsnął pokaźną kolekcję kaset Muldera, ale kiedy znalazł jakiegoś pornosa z aktorami po amputacji (facet na okładce nie miał od kolana nogi, a dziewczyna ręki - lewej) postanowił zostać przy telewizji publicznej. Może ta i była nudna, ale za to bezpieczniejsza dla skołatanego poczucia rzeczywistości Alexa.
- Krycek, - Mulder już miał powiedzieć, żeby Alex ruszył tyłek bo za chwilę wyjeżdżają, ale w tym momencie coś do niego dotarło.
- Co tu tak pachnie? - spytał, rozglądając się nieufnie po mieszkaniu. Jego wzrok zatrzymał się w końcu na jedynym, co było w stanie odpowiedzieć.
- Zrobiłem obiad. - Alex nie odrywał oczu od telewizora. Jeśli Mulder miał zamiar rzucać jakieś głupie komentarze, albo żarty o gosposi, Alex był przygotowany na to, by go zupełnie zignorować.
Mulder jednak nie mówił nic.
Alex spojrzał na niego ukradkiem, kątem oka. Mulder wyglądał jakby miał poważne wątpliwości, czy faktycznie usłyszał to, co usłyszał.
- Co? - odezwał się w końcu, trochę niepewnie.
Alex odwrócił się w jego stronę. - Stek i ziemniaki - powiedział spokojnie, chociaż Mulderowi pewnie nie chodziło dokładnie o to.
Mulder najwyraźniej był w lekkim szoku.
- Ale... dlaczego? - spytał, marszcząc brwi.
Alex spojrzał na niego ze zniecierpliwieniem. - Bo nie mam zamiaru jeść zimnej chińszczyzny i pizzy, która bardziej przypomina podeszwę, jak mogę zjeść co innego. À propos, zakupy są na twój rachunek.
- Co? - Mulder miał wrażenie, że się jakby powtarza, ale oficjalnie przechodził kryzys egzystencjalny. Albo przynajmniej poważne zachwianie wiary w podłość swoich nieraz-wrogów. Alex Krycek zrobił mu obiad. O_o
Zaraz, zaraz, co to było o tych zakupach?
Mulder szybkim krokiem ruszył w stronę kuchni, obawiając się tego, co może tam zastać.
Na kontuarze obok zlewu stała miska z owocami. Hm, nie wyglądało to najgorzej.
Mulder zajrzał do lodówki.
- Krycek, ile dokładnie mnie to wszystko kosztowało?!
- Nie przesadzaj.
Mulder wzdrygnął się, słysząc głos Kryceka tuż przy uchu. Nie słyszał nawet, żeby ten wchodził do kuchni.
- Na pewno mniej, niż tydzień na żarciu restauracyjnym i fast foodach. - Alex stał za plecami Muldera i razem z nim spoglądał do wnętrza lodówki.
Mulder sięgnął po jedną z przezroczystych, foliowych torebek leżących na dolnej półce. - Buraki?
- Są na barszcz, a poza tym są bardzo zdrowe. - Alex wyjął torebkę z rąk Muldera, odłożył na miejsce i zamknął lodówkę.
- Twój stek, razem z ziemniakami, jest w piekarniku. A tu masz surówkę. - Alex wskazał na miskę, której Mulder do tej pory nie zauważył.
Teraz jednak przyjrzał jej się podejrzliwie i w końcu zapytał - Co w niej jest?
To, co było w misce nie przypominało żadnej znanej mu surówki, a lekko kwaśny zapach - chociaż sprawił, że jego ślinianki nagle wzięły się ostro do roboty - nie był ani trochę bardziej znajomy, niż widok.
- Kiszona kapusta, marchew i jabłko - Alex odpowiedział. - Wiesz, że niedaleko jest polski sklep? - Alex wziął widelec i dziabnął w surówkę. - Kapusta prawie taka, jak w domu - dodał i zaczął chrupać.
Mulder gapił się. Nie wyglądało na to, żeby Krycek próbował go otruć, ale "kiszona kapusta"? To nie brzmiało normalnie.
- Nie bój się, Mulder - Krycek odezwał się, kiedy nareszcie przełknął. Nie padł trupem, co dobrze wróżyło na przyszłość, ale z drugiej strony, może Rosjanie mieli inne żołądki. - Jakbym chciał cię otruć, nie marnowałbym takiego jedzenia.
Potem odwrócił się i poszedł z powrotem do pokoju.
Mulder popatrzył za nim z lekką urazą. Kto powiedział, że się bał? I od kiedy to zrobił się na tyle przewidywalny, że Krycek mógł czytać mu w myślach?
W końcu Mulder westchnął i wyjął obiad z piekarnika. Przełożył na talerz, rzucił jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie surówce, ale w końcu zdecydował, że raz się żyje i spróbował.
Kwaśna, ale jak już się przyzwyczaił do smaku, okazało się, że całkiem dobra.
Nałożył sobie trochę, wziął talerz do pokoju i usiadł obok Kryceka. Normalne popołudnie i relaks po pracy, skrzydlaty eks-partner u boku.
Co mu przypomniało. - Jedziemy do laboratorium Syndykatu.
- Skinner dał wam ludzi?
Mulder potrząsnął głową z frustracją. - Myślę, że Palacz jakoś go zmusił do porzucenia sprawy.
Alex zaklął. Nie wyglądało to za dobrze, skoro Rakowaty kręcił się obok tego.
Mulder popatrzył na niego badawczo. - Pojedziesz tam razem ze mną.
Alex skrzywił się lekko. Miał rację: nie wyglądało to dobrze. Miał też nadzieję już nigdy nie oglądać tego cholernego miejsca, ale wyglądało na to, że ta nadzieja właśnie zdechła. Jak pech, to pech.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - Alex spróbował jeszcze. - Co na to Scully?
- Scully zostaje. Ty jedziesz ze mną.
OK, próbowanie najwyraźniej nic nie dało.
- I nawet nie myśl o tym, żeby się gdzieś ulotnić - Mulder dodał. - Jeśli chcesz, żeby Scully chociaż kiwnęła palcem w twojej sprawie, będziesz grzecznie robił, co ci każę.
Alex przewrócił oczami. - Mulder, ja nie wiem, czy tobie słowo "proszę" po prostu nie przechodzi przez gardło? A może masz jakąś alergię na uprzejmość?
Mulder łypnął na Alexa złym okiem. Efekt trochę psuło to, że akurat był w trakcie pochłaniania resztek obiadu na swoim talerzu. Nie zdawał sobie sprawy, że był taki głodny. No i należało też niestety przyznać, że Krycek gotował, no cóż... dobrze.
Mulder przełknął ostatni kęs i odstawił talerz.
- Dzięki - powiedział obrażonym tonem.
Alex nie miał niestety czasu ponapawać się sukcesem we wpajaniu innym manier bo Mulder zaraz dodał:
- Rusz się, Krycek. Zaraz wyjeżdżamy.
Wyjechali w końcu jakąś godzinę później. Alex wątpił, czy będą na miejscu przed świtem. Niby nie było to tak daleko, ale Alex nie był pewien, ile właściwie czasu zajmuje dojazd do laboratorium z normalną prędkością. Ostatnim razem trochę się spieszył.
Na skraj lasu, otaczającego budynek laboratorium, dotarli kiedy było jeszcze ciemno.
- Dalej pójdziemy pieszo. - Mulder wyjął z samochodu plecak i dwie latarki.
Alex nie miał zamiaru się kłócić. Jeśli ktoś z laboratorium miał ich zauważyć, to Alex też wolał, żeby było to jak najpóźniej. Teraz przynajmniej będą poruszali się ciszej, chociaż jeśli zostaną odkryci, to może się okazać, że zostawienie samochodu nie było jednak najlepszym pomysłem.
Alex oddał się ponurym refleksjom na temat możliwych konsekwencji w razie wpadki. Naprawdę nie miał najmniejszej ochoty znowu znaleźć się w laboratorium, ani nawet gdziekolwiek w jego pobliżu, ale wybór miał wybitnie ograniczony. Nie było mowy, żeby Mulder pozwolił mu zostać, chociażby w samochodzie, a gdyby Alex jednak stawiał opór, Mulder pewnie nie zawahałby się użyć broni. Spędzenie całej drogi z wycelowanym w siebie pistoletem średnio Alexowi odpowiadało.
- Daleko jeszcze, Krycek? - Mulder spytał, kiedy szli już całe pięć minut.
- Pół godziny - Alex stwierdził zdecydowanie, chociaż nie miał pojęcia. Przy odrobinie szczęścia będzie to coś koło tego, a Mulderowi zamknie dziób przynajmniej na ten czas.
Z boku dało się słyszeć niezadowolone sapnięcie.
Okazało się w końcu, że trwało to jednak trochę krócej. Alex przypomniał sobie, że droga od pewnego momentu wije się, chociaż ciężko było stwierdzić dlaczego - zdawała się nie omijać niczego szczególnego poza drzewami. Zdecydował więc, że pójdą na przełaj. Mulder był w wyjątkowo spolegliwym nastroju bo nic nie powiedział, tylko wyjął mapę. Po szczegółowych oględzinach "przełaju" przystał na niego i jakieś piętnaście minut później obaj z Krycekiem dostrzegli w pierwszych promieniach słońca metalowe ogrodzenie, a za nim budynek laboratorium.
Nadal pod osłoną drzew, Alex przystanął. Wokół budynku nie było nikogo widać, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Zwłaszcza, że wyszli zdaje się po przeciwnej stronie, niż brama i parking.
- Musimy obejść budynek dookoła - Alex powiedział ściszonym głosem. - Jeśli ktoś tu jest, jakieś samochody też powinny stać. - Alex miał szczerą nadzieję, że w ramach ostrzeżenia zobaczą chociaż tyle.
Po kolejnych dziesięciu minutach trafili w końcu na bramę wjazdową, a właściwie na to, co z niej zostało. Brama leżała wyłamana, kilkanaście metrów od ogrodzenia, a wjazd stał otworem. Parking obok był pusty. Wyglądało na to, że nic nie było tu ruszane od ucieczki Alexa.
- Cholera. - Mulder najwyraźniej nie był tym uszczęśliwiony. Wyciągnął broń i ruszył w kierunku laboratorium.
Niezbyt to było ostrożne, ale Alex zauważył z pewną ulgą, że Mulder przynajmniej nie obrał kursu prosto na drzwi wejściowe, więc istniała szansa, że nie zostanie zastrzelony od razu. Jeśli faktycznie ktoś w budynku na nich czekał, to będzie się musiał nad ich pozbyciem napracować trochę bardziej. A jeśli jeszcze wyjdzie na zewnątrz, zlikwidowanie go to będzie w ogóle bułka z masłem. No chyba, że trafią na cały oddział żądnych krwi komandosów. Wtedy może być trochę gorzej.
Podczas gdy Alex rozmyślał nad ewentualną strzelaniną, Mulder dopadł w końcu drzwi i schował się za niewielkim występem w murze, który okalał wejście. Alex, biegnący tuż za nim, ukrył się po drugiej stronie wejścia.
Dookoła panowała niczym nie zmącona cisza.
Mulder wyjrzał zza występu. Jego wzrok padł na zamek w drzwiach i Mulder zaklął. Tędy się nie dostaną. Zamek został albo stopiony, albo zalutowany i nie tylko wytrych, ale i łom nic by tu nie pomógł. Drzwi wyglądały na solidne.
Mulder ostrożnie zajrzał przez okienko w nich. W środku nie było widać żywego ducha.
Alex, starając się jednym okiem obserwować Muldera, a drugim okolicę, również wychynął zza załomu w murze. Mulder nawet nie zwrócił uwagi na to, że Alex miał w ręku broń. Zaufał mu, czy zapomniał o nim?
- Musimy znaleźć inne wejście. - Mulder obrzucił sfrustrowanym spojrzeniem drzwi, a potem Alexa, ale w końcu porzucił szarpaninę z klamką i ruszył dookoła budynku.
Zaufanie - łał. Alex był w szoku.
Następne drzwi również nie dawały się otworzyć. Mulder w lekkiej desperacji rozważał odstrzelenie zamka, ale ciężko było powiedzieć, czy coś to da, poza narobieniem hałasu. Strzelanie prawdopodobnie należało zostawić na koniec.
Dopiero kolejne drzwi, na które trafili, okazały się bardziej skore do współpracy. Przynajmniej sprawiały takie wrażenie na pierwszy rzut oka bo dziurka w zamku wyglądała na nietkniętą.
Mulder odbezpieczył broń i nacisnął klamkę.
Drzwi były zamknięte, lecz Alex już wyciągał swoją kolekcję wytrychów.
- Patrz, czy nikt nie idzie - Alex ostrzegł jeszcze, a potem kucnął i zabrał się do roboty.
Mulder przez moment miał taką minę, jakby chciał powiedzieć "ja tu rządzę", ale posłusznie zaczął się rozglądać. Wokół nadal panowała cisza. Mulder zajrzał jeszcze przez okienko w drzwiach, ale wyglądało na to, że w środku też jest pusto.
- Zrobione. - Alex schował wytrych i też odbezpieczył broń, a potem nacisnął klamkę. Drzwi, leciutko skrzypiąc, uchyliły się do środka.
Za nimi widniał długi korytarz, na końcu którego można było dostrzec przeszklone drzwi. Wzdłuż korytarza paliły się lampy, więc latarki okazały się niepotrzebne. Mulder schował swoją do plecaka, po czym ruszył w głąb budynku.
Po kilkunastu krokach zobaczył, że korytarz się rozgałęzia. Przystanął na chwilę, zastanawiając się, czy by nie skręcić, ale w końcu poszedł prosto. Zawsze mógł jeszcze wrócić.
Alex, idący za Mulderem, rozglądał się uważnie dookoła, ale laboratorium nadal sprawiało wrażenie pustego. Trudno było stwierdzić, czy to dobrze, czy źle.
Kiedy natrafili na drzwi prowadzące do jakiegoś pomieszczenia, Mulder stanął nieco z boku i nacisnął klamkę. Tym razem drzwi otworzyły się bez najmniejszego oporu.
I to był koniec atrakcji. Poza tym, nic nie mąciło panującego wokół spokoju.
Mulder, na wszelki wypadek trzymając broń przed sobą, wszedł ostrożnie do środka. Pusto. Dosłownie pusto. W pokoju oprócz palącej się pod sufitem żarówki, nie było nic: nawet stołu, czy krzesła.
Mulder wyszedł z powrotem na korytarz i dołączył do Alexa, który stał przy wejściu do kolejnego pomieszczenia. Mulder zauważył, że kolce na jego skrzydłach były dłuższe, niż kiedy je widział za pierwszym razem. Urosły czy była to automatyczna reakcja na możliwe zagrożenie?
Drugi pokój, podobnie jak pierwszy, okazał się zupełnie pusty.
Nie, to niemożliwe. Mulder otworzył kolejne drzwi. Znowu nic. Czyżby aż tak się spóźnili?
Bliska rozpaczy mina Muldera sprawiła, że Alexowi zrobiło się go nawet trochę żal. Pomyślał, że mogliby znaleźć chociaż coś drobnego, jeden mały dokumencik, albo jakieś niesprzątnięte preparaty. W przeciwnym wypadku może być klops: Mulder albo będzie miał załamanie nerwowe, albo winę za to, że laboratorium jest puste, zwali na Alexa. Opcji drugiej będzie na pewno towarzyszyć niekontrolowana przemoc fizyczna, a pierwszej łzy i/lub totalna apatia, co jednak Alexowi odpowiadało już trochę bardziej, niż zakrwawiony nos i obrażenia wewnętrzne. I chociaż z żadną z opcji nie radził sobie za dobrze, to mógłby nawet siedzieć, trzymać Muldera za rękę i pocieszać na tysiąc i jeden sposobów - przynajmniej do czasu powrotu do Waszyngtonu, gdzie obowiązki przejęłaby Scully - ale teraz to naprawdę mogliby już coś znaleźć.
Alex poszedł dalej w głąb korytarza, w stronę szklanych drzwi na jego końcu. Kiedy do nich dotarł, zorientował się jednak, że tak naprawdę był to przeszklony szyb windy.
Alex zajrzał do niego z ciekawością. Kabina była prawdopodobnie na samym dole bo nic nie zasłaniało mu widoku, chociaż za dużo do oglądania to też nie było. Im bardziej w dół, tym ciemniej i mimo, że każde piętro było zaznaczone oddzielnym kręgiem światełek, to i tak od pewnego momentu znikały one gdzieś tam w głębi szybu.
Przy każdym z kręgów były też dwie dodatkowe lampki: jedna czerwona i jedna zielona, migające na zmianę, a trochę poniżej poziomu podłogi, na której stał Alex, coś, co wyglądało na zegar elektroniczny.
Alex przyglądał się przez chwilę jak zegar odlicza sekundy. 00:44, 00:43, 00:42...
A potem nareszcie dotarło do niego, co widzi.
Odwrócił się, dzikim wzrokiem szukając Muldera. Korytarz za nim był pusty.
Alex puścił się biegiem w stronę wyjścia.
- Mulder! - Gdzie to zatracone stworzenie podziało się teraz?
Odpowiedziała mu głucha cisza. Alex miał tylko nadzieję, że Mulderowi nie przyszło właśnie do głowy, że Alex natknął się na oddział komandosów Syndykatu i aktualnie wydaje go w ręce wroga. Paranoja teraz mu się nie przysłuży.
- Mulder, uciekaj. Tu jest bomba!
Może Mulder chociaż raz w życiu go posłucha.
Oczy utkwione w drzwiach wyjściowych i słodkiej wolności za nimi, Alex dostrzegł jednak Muldera ostrożnie wychylającego się z jednego z pomieszczeń. Kiedy do niego dobiegł, złapał go i pociągnął za sobą, nie zważając nawet na broń, którą Mulder trzymał gotową do strzału.
- Uciekajmy.
Mulder wyszarpnął się z uścisku, ale niekłamane przerażenie, jakie Alex miał wypisane na twarzy musiało go chyba przekonać, że coś jednak jest nie tak.
- Czekaj, właśnie znalazłem jakieś akta.
- Nie ma czasu. - Alex pobiegł naprzód. - Trzydzieści sekund, Mulder!
Mulder zaklął. Alex nie odwracał się już, ale po chwili usłyszał pisk gumowej podeszwy na posadzce, oznaczający, że Mulder jednak za nim biegnie. Dzięki Bogu. Gdyby jeszcze zdążyli się stąd wydostać...
Alex wypadł w końcu na zewnątrz i wtedy zdał sobie sprawę z jednej potwornej rzeczy. Choćby nie wiadomo, jak szybko biegli to i tak nie zdołają obiec budynku i uciec na czas. Wyjście było po przeciwnej stronie, a ta cholerna siatka miała co najmniej pięć metrów i drut kolczasty u góry.
Alex zacisnął usta. Mógł zrobić jeszcze tylko jedno.
Wyplątując się z płaszcza w ekspresowym tempie, Alex rzucił - Wskakuj mi na plecy.
- Co? - Mulder, który w tym momencie stanął obok niego aż się zachłysnął. W ręku ściskał pojedynczy folder z dokumentami.
A więc jednak coś znalazł. Super i w ogóle bomba, można by powiedzieć, ale za chwilę, kiedy z nich obu zostaną tylko strzępy, nie na wiele się to zda.
- W życiu nie zdążymy do wyjścia. - Alex rozłożył skrzydła i machnął nimi, unosząc się trochę. - Może tak nam się uda.
Alex z determinacją trzymał się przekonania, że w tym szaleństwie jest metoda.
Mulder przez chwilę wyglądał jak rażony piorunem, kiedy tak stał i wpatrywał się w niego ze złaknioną miną. Później odzyskał jednak zdolność ruchu i błyskawicznie zrzucił plecak, a folder wsadził za pasek od spodni.
Alex przykucnął trochę i kiedy poczuł, że nogi Muldera bezpiecznie oplatają mu biodra, oderwał się od ziemi.
- Myślałem, że nigdy nie latałeś. - Głos Muldera, tuż przy uchu Alexa, brzmiał jakby Mulder nie mógł złapać tchu.
- Bo nie latałem - Alex wysapał.
Było ciężko. Alex uderzał skrzydłami tak mocno, jak tylko mógł, wzbijając się powoli w powietrze. Jeśli chcieli uciec stąd w jednym kawałku, będzie się musiał bardziej postarać, ale nie mógł nawet do końca odwieść skrzydeł z powodu pasażera na plecach. Też sobie wybrał okazję na to, żeby nareszcie poćwiczyć to latanie.

Alex zacisnął zęby. Przeżył w Tunguskim lesie, kiedy odkrawali mu rękę i teraz też nie miał zamiaru tu zdechnąć. Szczególnie nie po tym, co przeszedł w tym właśnie miejscu przez ostatnie pół roku.
Alex włożył całą swoją determinację i bezlitosny instynkt przetrwania w to, żeby zmusić ciało do większego wysiłku. Czuł jak mięśnie, których istnienia nie był nawet w pełni świadomy, po miesiącach bezczynności zaczynają w końcu pracować. Potem może przyjdzie mu to okupić naderwanymi ścięgnami, ale w tej chwili nic to Alexa nie obchodziło.
Jeszcze trochę, jeszcze odrobinę... Alex machnął mocniej skrzydłami i nareszcie, nareszcie udało mu się przelecieć nad siatką.
Teraz jeszcze tylko musiał odlecieć wystarczająco daleko. Do wybuchu zostało ile? Dziesięć - piętnaście sekund?
Powiał lekki wiatr. Alex wiedziony jakimś niepojętym instynktem, wzbił się jeszcze trochę wyżej i rozpostarł skrzydła. Wiatr powiał prosto pod nie i Alex mógł nareszcie złapać oddech. Gdyby nie ciężar Muldera na plecach, można by to było nawet nazwać odpoczynkiem.
Alex poczuł, jak Mulder ściska go mocniej, a zaraz potem jego oddech połaskotał go w ucho.
- Alex... - Szept Muldera pełen był radosnego zachwytu.
Alex machnął kilka razy skrzydłami, spiesząc się, by znaleźć gdzieś miejsce do lądowania. Nie po to tyle się namęczył, żeby teraz eksplozja złapała ich w powietrzu i żeby obaj skończyli jak ustrzelone kaczki. Może nie w pysku psa myśliwskiego, ciągnąc dalej to porównanie, ale martwi tak samo.
Kilkadziesiąt metrów dalej, między drzewami, Alex zdołał w końcu dojrzeć małą polankę i usiłując wykonać manewr tak, żeby się przy okazji nie zabić ani nie połamać, zdołał jakoś wylądować.
W ostatniej chwili, jak się okazało. Ledwo zdążyli się z Mulderem skulić w niewielkim zagłębieniu, dało się słyszeć wybuch, a potem odgłos kawałków muru i siatki wpadających między drzewa. Większe kawałki ścięły to, co rosło najbliżej laboratorium, ale oni byli wystarczająco daleko. Do miejsca, gdzie siedzieli doleciało już tylko trochę gruzu i pył.
Alex ostrożnie wystawił głowę. Po eksplozji dzwoniło mu jeszcze trochę w uszach, ale prawie tego nie zauważył. Uszli z życiem i tylko to się liczyło.
- Było blisko. - Alex odetchnął i wstał. Zatrzepotał skrzydłami, strącając z nich piach i kurz, a potem rozłożył na całą długość, rozciągając mięśnie.
- Chyba możemy wracać - dodał i rozejrzał się dookoła. Nie miał bladego pojęcia, w którą stronę powinni iść.
Mulder tymczasem wyciągnął uratowany folder zza paska i usiadł wygodniej. Uśmiech na jego twarzy był coraz szerszy, aż w końcu Mulder zaczął się śmiać śmiechem tak radosnym, że aż trudno było uwierzyć, że to ten sam stary Fox Mulder.
Alex spojrzał na niego zaskoczony.
- Co? o co chodzi? - uśmiechnął się niepewnie, patrząc na ten nagły atak wesołości.
Może to nerwy, albo coś.
Mulder w końcu zdołał się opanować i otarł łzy z kącików oczu. Potem zadarł głowę i ciągle się uśmiechając, spojrzał na Alexa.
- Piękny.
- Co? - Alex był pewien, że się przesłyszał. Musiał się przesłyszeć. Ale i tak poczuł, że się czerwieni. Co za obciach.
- Jesteć cudem, Alex. - Mulder patrzył na niego z widoczną satysfakcją. Alex w dalszym ciągu nie wierzył własnym uszom.
- Widziałeś kiedyś jakiś film Murnaua? - Mulder zapytał po chwili.
Alex stał z rozchylonymi ustami, gapiąc się na niego.
- Ja... Co? - Nie dało się ukryć, że Alexa trochę zatkało. Najpierw deklaracje o cudzie, a potem konwersacje o kinematografii europejskiej. Może Mulder jednak miał to załamanie nerwowe?
Alex kucnął i przyjrzał się mu.
- Dobrze się czujesz? - spytał delikatnie.
Mulder uśmiechnął się promiennie. - Znakomicie.
Potem położył rękę na kolanie Alexa i pchnął go lekko. Alex odruchowo użył skrzydeł, żeby zrekompensować i utrzymać równowagę.
- Alex, - Mulder obserwował to wszystko z lubością. - Pokaż mi, jak latasz.
O. Nie załamanie nerwowe, tylko totalna obsesja na punkcie nowej sprawy dla Archiwum. Alex potrząsnął głową, mógł się domyślić.
Mulder dalej patrzył na niego wyczekująco i Alex odwzajemnił uśmiech. Co mu zależało? Jeśli miało to Muldera uszczęśliwić, to czemu nie? Sądząc po tym ataku śmiechu przed chwilą, wyglądało na to, że faktycznie uszczęśliwi no i Mulder zawsze zwracał się do niego po imieniu, jak czegoś bardzo chciał. Poza tym i tak trzeba było jakoś znaleźć wyjście z lasu, a jak lepiej to zrobić, niż z góry.
Alex posłał Mulderowi figlarny uśmieszek i odbił się od ziemi. Bez dodatkowych kilogramów w postaci rosłego agenta FBI na plecach było zdecydowanie łatwiej i Alex nagle odkrył, że mógłby sie do latania przyzwyczaić. Nawet uzależnić.
Szybko wzbijał się coraz wyżej i wkrótce Ziemia ze wszystkimi problemami została daleko w dole. Przed Alexem rozpościerała się jedynie pustka. Przynajmniej do czasu kiedy nie trafi na jakiś samolot, Alex pomyślał z ironią. Musiał jednak przyznać, że zdumiało go to, jak silne było poczucie wolności i kompletnej beztroski, tu w górze.
Alex obniżył nieco lot, wypatrując samochodu, którym przyjechali tu z Mulderem. Mimo wszystko czas było wracać na ziemię.
Dojrzał go w końcu spory kawałek na północ. W niecałą godzinę powinni do niego dotrzeć.
Alex zatoczył jeszcze jedno koło nad lasem, a potem opadł wdzięcznie na polankę. Chyba zaczynał w końcu łapać ten cały interes z lądowaniem.
- Dobrze, że wróciłeś. - Mulder wstał i podszedł do niego. W pewnej chwili przemknęło mu przez myśl, że Krycek mógłby po prostu zniknąć na dobre.
Alex uśmiechnął się blado. - Za wielkiego wyboru nie mam, prawda?
Mulder przechylił głowę i wzruszył lekko ramieniem
- Coś ciekawego? - Alex wskazał na folder, który Mulder trzymał w ręku.
Mulder spojrzał na folder, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że go ma. - Jeszcze nie zajrzałem.
Otworzył go i znieruchomiał na moment, zaskoczony. Alex widząc to, podszedł bliżej i zajrzał Mulderowi przez ramię.
- To swołocz - powiedział bardziej zdziwiony, niż zły.
Na pierwszej stronie widniało: "Alex Krycek, obiekt nr 01".
- Ze wszystkich dokumentów, jakie mogłeś zabrać, wziąłeś właśnie ten? - Alex spytał z niedowierzaniem. - I dlaczego tylko jeden?
Coś za dużo tych przypadków.
- Nie było żadnych innych dokumentów. - Mulder kartkował folder. - W jedynym pokoju, który nie okazał się pusty, stał stół, a na nim leżał ten folder.
- Hm, - Alex chrząknął ze zniecierpliwieniem. - Pokaż mi to.
- Nie tak szybko, Krycek. - Mulder uniósł folder nad głowę i w tym właśnie momencie wypadła z niego niewielka kartka.
Obaj schylili się po nią jednocześnie, ale Alex był szybszy. Kartka była napisana odręcznie, a tekst na niej brzmiał:
Mulder uniósł brew. - Przyjaciele?
- Nieszczególnie. - Alex kręcił głową, wpatrując się w kartkę.
- Prezent, co? - Mulder przygryzł wargę, spoglądając na skrzydła Alexa.
- Och, zamknij się - Alex mruknął, ale bez zbytniej złości i Mulder roześmiał się. - Chodź, mamy kawał drogi do samochodu.
Kiedy do niego dotarli, z bagażnika dochodził cichy, modulowany sygnał. Mulder pogrzebał trochę w środku aż w końcu udało mu się znaleźć telefon.
- Mulder.
- Mulder, to ja. Wszystko w porządku?
- Cześć, Scully. Pewnie, że wszystko w porządku. Dlaczego miałoby nie być w porządku? - Mulder wsiadł do samochodu i Alex zrobił to samo.
W słuchawce Scully westchnęła. - No nie wiem, Mulder. Może dlatego, że od rana nie mogę się do ciebie dodzwonić.
Mulder położył folder na półce deski rozdzielczej. - Zostawiłem komórkę w bagażniku.
- W bagażniku? - Głos Scully brzmiał jakby nie mogła uwierzyć w taką lekkomyślność. - Mam nadzieję, że broni też nie zostawiłeś.
Czy to był sarkazm?
- Oczywiście, że nie. - Mulder uśmiechnął się lekko i zapalił silnik. - Słuchaj, Scully, zadzwonię do ciebie później, OK? Mam coś ciekawego.
- Dobrze już, dobrze. Tylko na pewno zadzwoń.
- Słowo skauta.
Scully wymamrotała coś jakby "Ta... jasne", a potem, już głośniej, dodała - Na razie, Mulder.
Mulder schował telefon do kieszeni.
- Prześpimy się trochę w jakimś motelu, a potem wrócimy do Waszyngtonu - powiedział, wyjeżdżając na drogę.
- Może być. - Alex siedział ze skrzyżowanymi nogami na zupełnie rozłożonym siedzeniu dla pasażera. Niski samochód i spore skrzydła to nie była dobra kombinacja, ale jakoś się zmieścił.
- Jedzenie najpierw - Alex dodał, ziewając.
- Pizza. - Mulder nie sądził, żeby dzisiaj też kroił się domowy obiad. Krycek wyglądał jakby zaraz miał zasnąć.
- Wszystko jedno. - Alex wzruszył ramionami. Kolce na końcach skrzydeł zahaczyły o tkaninę, jaką od środka był pokryty dach samochodu. Dał się słyszeć odgłos rozpruwanego materiału.
Alex spojrzał niepewnie w górę, a potem na Muldera. - Sorry.
Mulder rzucił okiem na zwisające z sufitu nitki i też wzruszył ramionami. - Nie szkodzi.
Alex oparł głowę o szybę w oknie i przymknął powieki. Ukradkiem obserwując spod nich Muldera, nieznacznie się uśmiechnął. Czyżby to był początek pięknej przyjaźni?
Pewnie nie, ale i tak nie było na co narzekać.
xx xx xx
Nędzny pokój w typowym moteliku, ale przynajmniej łóżko było wygodne. Za to tylko jedno. Jakimś dziwnym trafem wszystkie pokoje były zajęte oprócz tej jedynki, ale Alexowi było wszystko jedno, a Mulderowi nie chciało się dalej szukać.
Zresztą to nie był przecież pierwszy raz, kiedy razem spali.
Alex poruszył skrzydłem: dotyk Muldera, który niemalże kompulsywnie wygładzał opuszkami palców meszek na jego powierzchni, łaskotał trochę.
Zasłonięte okna sprawiały, że pokój tonął w półmroku, a iluzoryczny wieczór stwarzał takież poczucie bliskości.
- Alex - Mulder odezwał się ściszonym tonem. - Naprawdę nie chcesz tych skrzydeł?
Alex westchnął w poduszkę.
- Mulder... - Alex zawahał się. Tak naprawdę, to nie był tego już tak pewny, ale co innego mógł zrobić? - Wiesz, że pozbycie się ich to najlepsze rozwiązanie.
- Hm. - Trudno było stwierdzić, czy Mulder zgadza się, czy nie.
Alex nakrył skrzydłem głowę swoją i Muldera, blokując resztkę promieni słonecznych. - Śpij. Za parę godzin i tak musimy jechać.
Mulder mruknął jeszcze coś i odwrócił się do niego plecami.
Alex zamknął oczy i zaczął zastanawiać się nad dokumentami znalezionymi w laboratorium. Najwyraźniej zostały tam zostawione specjalnie dla niego.
Z akt wynikało, że Roberts wstrzyknął Alexowi jakąś bakterię powodującą regres do wcześniejszych stadiów ewolucyjnych. Z nim samym już nic więcej nie będzie się działo (przynajmniej tak wynikało z zapisków panny Dolittle), ale Alex nie zdziwiłby się, gdyby ewentualny obiekt nr 02 skończył jako pterodaktyl. I to wcale nie było śmieszne.
Jak będzie już po wszystkim, Alex będzie musiał zabrać na odchodnym i dokumenty, i próbkę krwi, jaką Scully niewątpliwie będzie chciała od niego pobrać. Nie było mowy, żeby zostawił to wszystko w rękach FBI. Alex niekoniecznie chciał, żeby ktoś to czytał, a nawet jeśli akta będą leżały zadołowane w piwnicy w Archiwum, to i tak praktycznie każdy, kto by się odpowiednio postarał, mógł mieć do nich dostęp.
Nie nie, Alex czułby się znacznie bezpieczniej, gdyby sam gdzieś je schował.
Mulder pewnie znowu się wścieknie, ale może da się udobruchać drugim kluczem do skrytki. Albo kolejnym domowym obiadkiem.
Albo może sam chciałby mieć skrzydła (ta bakteria to chyba jakaś zaraźliwa była)?
No, może jednak nie - byłoby z tego pewnie więcej kłopotów, niż pożytku.
Ale klucz pewnie załatwiłby sprawę.
Plan obmyślony, Alex w końcu pozwolił sobie na odpoczynek.
KONIEC
Zdania użyte jako prompty:
1. "I guess I'm too early," he faltered.
2. He went back to where the telephone was and taking it up, dialed with nervous haste.
3. He drew the belt out in its entirety, and took hold of it by the buckle end, using that for a grip.
4. The mechanism vibrated more than it actually rang.
5. He walked her home to the door of her rooming house.
6. "Sure," was the cold answer.
7. His C.O. had had kippers for breakfast.
8. A shabby room in a typical small-town hotel.
Autor: Ad Absurdum
Artysta:
![[livejournal.com profile]](https://www.dreamwidth.org/img/external/lj-userinfo.gif)
Fandom: Z Archiwum X
Ograniczenie wiekowe: 15
Genre: Gen, Akcja/Przygoda, Wingfic
Streszczenie: Kiedy Konsorcjum decyduje się zrobić z Alexa Kryceka królika doświadczalnego, efekt trochę przerasta oczekiwania tudzież przyprawia Muldera i Scully o ból głowy.
Ramy czasowe: Koniec sezonu 5.
Ostrzeżenia: Rosyjski (z którego poprawnością może być różnie), trochę przekleństw, humor, inspiracje (wśród których m.in. "Biały walc" Andrzeja Rosiewicza i "This Is Spinal Tap").
Ilość słów: 5.749 (całość 25.090)
A/N: Żeby nadać fikowi jakąś strukturę, ale głównie po to, by napisać wymagany limit słów, użyty został prompt meme: z dowolnej książki bierzemy pierwsze zdanie ze strony 10, potem pierwsze ze strony 20, 30 itd. Idea był taka, żeby do każdego zdania napisać 1000 słów, ale w niektórych przypadkach wyszło więcej, w niektórych mniej, a w jeszcze innych któraś strona została opuszczona. Książka to "Rendezvous in Black" Cornella Woolricha, a zdania w ich oryginalnym brzmieniu podane są na końcu fika.
Tytuł wzięty z piosenki zespołu The Monochrome Set.
CZĘŚĆ 1, CZĘŚĆ 2, CZĘŚĆ 3


-9-
Mulder pomyślał, że Skinner musiał zjeść na śniadanie wędzone śledzie, albo przynajmniej coś równie dziwnego. Wyglądał jakby miał niestrawność.
- Czy ja dobrze rozumiem, agentko Scully - Skinner odezwał się, kiedy Scully wyłuszczyła swoją prośbę. - Chcecie, żebym wysłał ludzi gdzieś w środek lasu bo być może jest tam jakieś hipotetyczne laboratorium.
- Nie hipotetyczne, sir - wtrącił się Mulder. - Mój informator twierdzi, że laboratorium jest tam na pewno. Sam w nim był.
Skinner obrzucił Muldera kolejnym spojrzeniem sugerującym niestrawność. Dziwne, na Scully tak nie patrzył. Jeszcze chwila a Mulder mógłby zacząć podejrzewać, że to on był przyczyną gastrycznych problemów swojego szefa.
- Informator. - Do niestrawności doszedł sceptycyzm. - Agencie Mulder, ostatni raz mówił mi pan, że jedyny informator, któremu pan ufał, nie żyje. Jak widzę, sytuacja uległa dosyć radykalnej zmianie.
Mulder zdusił w sobie chwilowy przypływ irytacji.
- Nie mam powodu, żeby nie ufać informacjom, które mi dostarczono.
- A ja nie mam powodu, żeby im ufać, zwłaszcza jeśli nie znam źródła. - Skinner wziął leżący przed nim długopis i w geście roztargnionego zniecierpliwienia zaczął nim lekko stukać o brzeg dekoracyjnej popielniczki stojącej na biurku. - Kto jest pańskim informatorem, agencie Mulder?
Mulder oderwał wzrok od długopisu w dłoni Skinnera. Co było naprawdę dziwne, to fakt, że Skinner na spotkaniach rzadko bywał na tyle zniecierpliwiony, by zacząć bawić się tym, co akurat leżało pod ręką.
Mulder popatrzył uważnie na swojego szefa. - Nie wiem, jak się nazywa. Skontaktował się ze mną tylko dwa razy przez telefon.
Czy to, co zobaczył w oczach Skinnera to była ulga?
Skinner odłożył długopis i splótł dłonie.
- Agentko Scully, czy uważa pani, że informacje, które posiada pani partner są wiarygodne?
Scully widziała kątem oka, że jeszcze chwila a Mulder obrazi się o taki brak zaufania, ale jak zwykle zignorowała to.
- Myślę, że agent Mulder ma podstawy, by im ufać. Jestem skłonna przychylić się do jego opinii.
Scully nigdy nie pozwoliłaby sobie na to, żeby dąsy Muldera wpłynęły na nią w jakikolwiek sposób, ale w tym wypadku w zasadzie podzielała jego zdanie. Krycek może i był kłamliwym draniem, ale wyglądało na to, że teraz mówił prawdę. Albo przynajmniej jej część. Tak, czy inaczej, Scully była zdania, że tego typu eksperymenty z genetyką, nawet jeśli były prowadzone na nie do końca niewinnych członkach amerykańskiego społeczeństwa, należy natychmiast przerwać.
- Rozumiem. - Skinner uniósł podbródek i popatrzył na swoich agentów przez chwilę.
- Zastanowię się nad tym - powiedział w końcu. - Powiadomię was o decyzji najpóźniej w przyszłym tygodniu. To wszystko, możecie odejść.
- Ale, sir...
Skinner spiorunował wzrokiem Muldera i jego natychmiastowy protest. - To wszystko, agencie Mulder - powtórzył z naciskiem.
- Tak jest, sir. - Mulderowi nie udało się do końca ukryć sarkazmu w głosie, ale przynajmniej nie trzasnął drzwiami. Głównie dlatego, że to Scully wychodziła ostatnia.
To była jednak święta kobieta, pomyślał Skinner. Nie miał pojęcia, jak wytrzymywała z Mulderem, zamknięta dzień w dzień w Archiwum. On sam dostałby albo rozstroju nerwowego, albo wziąłby rózgę i wbił Mulderowi rozum do głowy przez siedzenie. Życie zastępcy dyrektora FBI nie było łatwe, ale wolał już to, niż codziennie wysłuchiwać niestworzonych teorii Muldera i znosić jego humory.
Skinner spojrzał w stronę drzwi łączących jego gabinet z następnym pokojem, które właśnie się otworzyły. Z pokoju wyszedł starszy mężczyzna; gdy stanął przy biurku Skinnera, zapalił papierosa.
Skinnerowi żyłka wyskoczyła na skroni, ale jego głos brzmiał spokojnie.
- Mulder twierdzi, że nie zna swojego informatora.
Starszy mężczyzna zmrużył oczy, przyglądając się drzwiom wyjściowym gabinetu.
- Hm... interesujące, nieprawdaż? - powiedział po chwili, wydmuchując przy okazji kłąb dymu.
Skinner zgrzytnął zębami.
- Oczywiście nie muszę mówić, że sprawa tego laboratorium nie istnieje dla pana, panie Skinner. - Mężczyzna zwrócił na niego oczy koloru dymu papierosowego. Po chwili zgasił wypalonego do połowy Morleya w ozdobnej popielniczce na biurku Skinnera i wyszedł.
Skinner miał ochotę wyrzucić popielniczkę przez okno, nawet jeśli był to prezent od teściowej, jednak po kilku minutach ochłonął nieco i zadzwonił po sekretarkę.
- Kim, przynieś mi proszę aspirynę. I świeżą kawę - dodał i odchylił się w fotelu. Zapowiadał się koszmarny dzień.
W drodze do windy, która zawiozłaby ich na dół do piwnicy, gdzie mieściło się Archiwum, Mulder stracił w końcu swoją naburmuszoną minę. Zwykle trwało to znacznie dłużej więc Scully stwierdziła, że było nieźle. Ba, nawet całkiem dobrze.
- Wygląda na to, że musimy poczekać - powiedziała, gdy wsiedli do windy. Lepiej jednak było zrobić mały teścik.
- Mhm - Mulder mruknął. Ręce skrzyżował na piersi, oparł się o ścianę i wpatrzył w drzwi nieobecnym wzrokiem.
O-o, nie było dobrze, Scully trochę się zaniepokoiła. Mulder zaczął intensywnie myśleć, niewątpliwie nad tym, jak zacząć działać za plecami Skinnera tak, żeby ten się nie zorientował. A jeśli już by się zorientował, to żeby nie mógł nic zrobić. Trzeba było podjąć stanowcze kroki i to jak najszybciej; Scully w popłochu starała się wymyślić jakiś temat, który skutecznie zamieszałby Mulderowi w głowie. Może nawet na tyle, że zapomniałby o knuciu. Co by tu... co by tu...
Jest!
Krycek powinien pasować. Mulder zawsze tracił zimną krew i sporą część profesjonalizmu, kiedy miał z nim do czynienia.
Tak? Tak.
- Co zrobisz z Krycekiem? - Scully spytała. Tak jest, Dana, totalny spokój i tylko lekkie zaciekawienie. Zero desperacji. - Będzie dalej mieszkał u ciebie? Moim zdaniem powinien się gdzieś przenieść, stanowi teraz zbyt łatwy cel.
Trzymamy kciuki, trzymamy kciuki...
- Cel? - Mulder popatrzył na nią spod zmarszczonych brwi. Potem dotarła do niego reszta słów Scully. - Chcesz, żeby Krycek gdzieś się przeniósł? - Tą sugestią Mulder wydawał się wręcz dotknięty.
Scully zamrugała powiekami.
- Nieważne. - Mulder potrząsnął głową i w jego oczach znowu pojawiły się iskierki. To mogło oznaczać tylko jedno.
- Posłuchaj, Scully. Mam plan.
I to by było na tyle, jeśli idzie o znajdowanie tematów zastępczych i odwodzenie Muldera od knucia. Scully miała gwałtowną ochotę plasnąć się ręką w czoło.
- Skinner nam nie pomoże - Mulder ciągnął. - Ma związane ręce.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Drzwi windy otworzyły się i oboje wyszli na korytarz.
- Nie czułaś tam wyjątkowo paskudnego zapachu papierosów?
Scully uniosła brwi. Jeśli faktycznie Palacz kręcił się gdzieś w pobliżu...
- Będziemy musieli załatwić to sami. - Mulder otworzył drzwi do pokoju Archiwum. - I będziemy musieli zrobić to w miarę dyskretnie. W tym laboratorium mogą mieć ciekawe dokumenty.
Wyglądało na to, że nic już nie powstrzyma Muldera. Jak raz wbił sobie coś do głowy, jedyne co można było zrobić to usiąść i patrzeć bo żadne prośby, groźby, ani nawet głos rozsądku nie odnosiły absolutnie żadnych skutków. Scully mogła co najwyżej próbować odzyskać chociaż jakąś kontrolę nad sytuacją i chronić Muldera przed jego własnym entuzjazmem.
Mulder usiadł na krześle, a Scully, zrezygnowana, oparła się o kant biurka.
- Dobrze - powiedziała po chwili. - Możemy tam jechać...
- Nie - Mulder jej przerwał. - Pojadę tam z Krycekiem. Ty musisz zostać na miejscu, żeby Skinner nie nabrał podejrzeń. Powiesz mu, że zachorowałem, czy coś. Jak oboje nie zjawimy się jutro w Biurze, od razu będzie wiadomo, co jest grane.
Scully westchnęła. - Dlaczego po prostu nie powiesz, że znowu mam przed Skinnerem świecić oczami?
- Nie śmiałbym. - Mulder uśmiechnął się lekko.
- Mulder, - Scully spojrzała na niego z powagą. - Nadal uważam, że nie powinieneś tam jechać sam. I szczerze mówiąc, dziwię się, że tak ufasz Krycekowi.
Mulder zmrużył oko. - Coś mi mówi, Scully, że tak długo, jak Krycek czegoś od nas chce, a przyznasz, że tym razem jest dosyć zdesperowany, nie mamy się czego obawiać z jego strony.
- Obyś miał rację.
- W razie czego będziesz wiedziała, gdzie mnie szukać. Jeszcze jeden powód, dla którego powinnaś zostać.
To brzmiało, niestety, dosyć sensownie.
- No dobrze - Scully w końcu skapitulowała. Po chwili dodała jeszcze - Chyba będę musiała przyjrzeć się bliżej temu, co można zrobić z tymi skrzydłami. Krycek powinien dostać coś na zachętę.
Dziwnie było myśleć, że oddaje swojego partnera właściwie pod opiekę zdrajcy i mordercy. Fakt pozostawał jednak faktem: Krycek tam był i znał teren. A przynajmniej tak twierdził. Jeśli kłamał, to tym gorzej dla niego bo jeśli Mulderowi coś by się stało, Scully była gotowa ścigać Kryceka tak długo, aż drań w końcu zapłaciłby za to.
- Chyba tak - Mulder powiedział markotnym tonem i wpatrzył się melancholijnie w zgaszony monitor komputera, stojący na biurku.
Scully popatrzyła na niego badawczo.
- Koleżanka z Quantico jest mi winna przysługę.
- To super. - Mulder spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem, po którym zawsze można było poznać, że teraz myśli już zupełnie o czym innym.
Potem włączył komputer i znowu wpatrzył się w monitor, teraz już ze zdecydowanie większym zainteresowaniem.
Scully westchnęła po raz kolejny, tym razem w duchu, i usiadła przy własnym biurku. Raporty same się nie napiszą.
Kiedy Mulder wrócił do domu, Krycek siedział na kanapie - nogi oparte na stoliku, pilot pod ręką - i surfował po kanałach. Wcześniej przetrząsnął pokaźną kolekcję kaset Muldera, ale kiedy znalazł jakiegoś pornosa z aktorami po amputacji (facet na okładce nie miał od kolana nogi, a dziewczyna ręki - lewej) postanowił zostać przy telewizji publicznej. Może ta i była nudna, ale za to bezpieczniejsza dla skołatanego poczucia rzeczywistości Alexa.
- Krycek, - Mulder już miał powiedzieć, żeby Alex ruszył tyłek bo za chwilę wyjeżdżają, ale w tym momencie coś do niego dotarło.
- Co tu tak pachnie? - spytał, rozglądając się nieufnie po mieszkaniu. Jego wzrok zatrzymał się w końcu na jedynym, co było w stanie odpowiedzieć.
- Zrobiłem obiad. - Alex nie odrywał oczu od telewizora. Jeśli Mulder miał zamiar rzucać jakieś głupie komentarze, albo żarty o gosposi, Alex był przygotowany na to, by go zupełnie zignorować.
Mulder jednak nie mówił nic.
Alex spojrzał na niego ukradkiem, kątem oka. Mulder wyglądał jakby miał poważne wątpliwości, czy faktycznie usłyszał to, co usłyszał.
- Co? - odezwał się w końcu, trochę niepewnie.
Alex odwrócił się w jego stronę. - Stek i ziemniaki - powiedział spokojnie, chociaż Mulderowi pewnie nie chodziło dokładnie o to.
Mulder najwyraźniej był w lekkim szoku.
- Ale... dlaczego? - spytał, marszcząc brwi.
Alex spojrzał na niego ze zniecierpliwieniem. - Bo nie mam zamiaru jeść zimnej chińszczyzny i pizzy, która bardziej przypomina podeszwę, jak mogę zjeść co innego. À propos, zakupy są na twój rachunek.
- Co? - Mulder miał wrażenie, że się jakby powtarza, ale oficjalnie przechodził kryzys egzystencjalny. Albo przynajmniej poważne zachwianie wiary w podłość swoich nieraz-wrogów. Alex Krycek zrobił mu obiad. O_o
Zaraz, zaraz, co to było o tych zakupach?
Mulder szybkim krokiem ruszył w stronę kuchni, obawiając się tego, co może tam zastać.
Na kontuarze obok zlewu stała miska z owocami. Hm, nie wyglądało to najgorzej.
Mulder zajrzał do lodówki.
- Krycek, ile dokładnie mnie to wszystko kosztowało?!
- Nie przesadzaj.
Mulder wzdrygnął się, słysząc głos Kryceka tuż przy uchu. Nie słyszał nawet, żeby ten wchodził do kuchni.
- Na pewno mniej, niż tydzień na żarciu restauracyjnym i fast foodach. - Alex stał za plecami Muldera i razem z nim spoglądał do wnętrza lodówki.
Mulder sięgnął po jedną z przezroczystych, foliowych torebek leżących na dolnej półce. - Buraki?
- Są na barszcz, a poza tym są bardzo zdrowe. - Alex wyjął torebkę z rąk Muldera, odłożył na miejsce i zamknął lodówkę.
- Twój stek, razem z ziemniakami, jest w piekarniku. A tu masz surówkę. - Alex wskazał na miskę, której Mulder do tej pory nie zauważył.
Teraz jednak przyjrzał jej się podejrzliwie i w końcu zapytał - Co w niej jest?
To, co było w misce nie przypominało żadnej znanej mu surówki, a lekko kwaśny zapach - chociaż sprawił, że jego ślinianki nagle wzięły się ostro do roboty - nie był ani trochę bardziej znajomy, niż widok.
- Kiszona kapusta, marchew i jabłko - Alex odpowiedział. - Wiesz, że niedaleko jest polski sklep? - Alex wziął widelec i dziabnął w surówkę. - Kapusta prawie taka, jak w domu - dodał i zaczął chrupać.
Mulder gapił się. Nie wyglądało na to, żeby Krycek próbował go otruć, ale "kiszona kapusta"? To nie brzmiało normalnie.
- Nie bój się, Mulder - Krycek odezwał się, kiedy nareszcie przełknął. Nie padł trupem, co dobrze wróżyło na przyszłość, ale z drugiej strony, może Rosjanie mieli inne żołądki. - Jakbym chciał cię otruć, nie marnowałbym takiego jedzenia.
Potem odwrócił się i poszedł z powrotem do pokoju.
Mulder popatrzył za nim z lekką urazą. Kto powiedział, że się bał? I od kiedy to zrobił się na tyle przewidywalny, że Krycek mógł czytać mu w myślach?
W końcu Mulder westchnął i wyjął obiad z piekarnika. Przełożył na talerz, rzucił jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie surówce, ale w końcu zdecydował, że raz się żyje i spróbował.
Kwaśna, ale jak już się przyzwyczaił do smaku, okazało się, że całkiem dobra.
Nałożył sobie trochę, wziął talerz do pokoju i usiadł obok Kryceka. Normalne popołudnie i relaks po pracy, skrzydlaty eks-partner u boku.
Co mu przypomniało. - Jedziemy do laboratorium Syndykatu.
- Skinner dał wam ludzi?
Mulder potrząsnął głową z frustracją. - Myślę, że Palacz jakoś go zmusił do porzucenia sprawy.
Alex zaklął. Nie wyglądało to za dobrze, skoro Rakowaty kręcił się obok tego.
Mulder popatrzył na niego badawczo. - Pojedziesz tam razem ze mną.
Alex skrzywił się lekko. Miał rację: nie wyglądało to dobrze. Miał też nadzieję już nigdy nie oglądać tego cholernego miejsca, ale wyglądało na to, że ta nadzieja właśnie zdechła. Jak pech, to pech.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - Alex spróbował jeszcze. - Co na to Scully?
- Scully zostaje. Ty jedziesz ze mną.
OK, próbowanie najwyraźniej nic nie dało.
- I nawet nie myśl o tym, żeby się gdzieś ulotnić - Mulder dodał. - Jeśli chcesz, żeby Scully chociaż kiwnęła palcem w twojej sprawie, będziesz grzecznie robił, co ci każę.
Alex przewrócił oczami. - Mulder, ja nie wiem, czy tobie słowo "proszę" po prostu nie przechodzi przez gardło? A może masz jakąś alergię na uprzejmość?
Mulder łypnął na Alexa złym okiem. Efekt trochę psuło to, że akurat był w trakcie pochłaniania resztek obiadu na swoim talerzu. Nie zdawał sobie sprawy, że był taki głodny. No i należało też niestety przyznać, że Krycek gotował, no cóż... dobrze.
Mulder przełknął ostatni kęs i odstawił talerz.
- Dzięki - powiedział obrażonym tonem.
Alex nie miał niestety czasu ponapawać się sukcesem we wpajaniu innym manier bo Mulder zaraz dodał:
- Rusz się, Krycek. Zaraz wyjeżdżamy.
Wyjechali w końcu jakąś godzinę później. Alex wątpił, czy będą na miejscu przed świtem. Niby nie było to tak daleko, ale Alex nie był pewien, ile właściwie czasu zajmuje dojazd do laboratorium z normalną prędkością. Ostatnim razem trochę się spieszył.
Na skraj lasu, otaczającego budynek laboratorium, dotarli kiedy było jeszcze ciemno.
- Dalej pójdziemy pieszo. - Mulder wyjął z samochodu plecak i dwie latarki.
Alex nie miał zamiaru się kłócić. Jeśli ktoś z laboratorium miał ich zauważyć, to Alex też wolał, żeby było to jak najpóźniej. Teraz przynajmniej będą poruszali się ciszej, chociaż jeśli zostaną odkryci, to może się okazać, że zostawienie samochodu nie było jednak najlepszym pomysłem.
Alex oddał się ponurym refleksjom na temat możliwych konsekwencji w razie wpadki. Naprawdę nie miał najmniejszej ochoty znowu znaleźć się w laboratorium, ani nawet gdziekolwiek w jego pobliżu, ale wybór miał wybitnie ograniczony. Nie było mowy, żeby Mulder pozwolił mu zostać, chociażby w samochodzie, a gdyby Alex jednak stawiał opór, Mulder pewnie nie zawahałby się użyć broni. Spędzenie całej drogi z wycelowanym w siebie pistoletem średnio Alexowi odpowiadało.
- Daleko jeszcze, Krycek? - Mulder spytał, kiedy szli już całe pięć minut.
- Pół godziny - Alex stwierdził zdecydowanie, chociaż nie miał pojęcia. Przy odrobinie szczęścia będzie to coś koło tego, a Mulderowi zamknie dziób przynajmniej na ten czas.
Z boku dało się słyszeć niezadowolone sapnięcie.
Okazało się w końcu, że trwało to jednak trochę krócej. Alex przypomniał sobie, że droga od pewnego momentu wije się, chociaż ciężko było stwierdzić dlaczego - zdawała się nie omijać niczego szczególnego poza drzewami. Zdecydował więc, że pójdą na przełaj. Mulder był w wyjątkowo spolegliwym nastroju bo nic nie powiedział, tylko wyjął mapę. Po szczegółowych oględzinach "przełaju" przystał na niego i jakieś piętnaście minut później obaj z Krycekiem dostrzegli w pierwszych promieniach słońca metalowe ogrodzenie, a za nim budynek laboratorium.
Nadal pod osłoną drzew, Alex przystanął. Wokół budynku nie było nikogo widać, ale to jeszcze nic nie znaczyło. Zwłaszcza, że wyszli zdaje się po przeciwnej stronie, niż brama i parking.
- Musimy obejść budynek dookoła - Alex powiedział ściszonym głosem. - Jeśli ktoś tu jest, jakieś samochody też powinny stać. - Alex miał szczerą nadzieję, że w ramach ostrzeżenia zobaczą chociaż tyle.
Po kolejnych dziesięciu minutach trafili w końcu na bramę wjazdową, a właściwie na to, co z niej zostało. Brama leżała wyłamana, kilkanaście metrów od ogrodzenia, a wjazd stał otworem. Parking obok był pusty. Wyglądało na to, że nic nie było tu ruszane od ucieczki Alexa.
- Cholera. - Mulder najwyraźniej nie był tym uszczęśliwiony. Wyciągnął broń i ruszył w kierunku laboratorium.
Niezbyt to było ostrożne, ale Alex zauważył z pewną ulgą, że Mulder przynajmniej nie obrał kursu prosto na drzwi wejściowe, więc istniała szansa, że nie zostanie zastrzelony od razu. Jeśli faktycznie ktoś w budynku na nich czekał, to będzie się musiał nad ich pozbyciem napracować trochę bardziej. A jeśli jeszcze wyjdzie na zewnątrz, zlikwidowanie go to będzie w ogóle bułka z masłem. No chyba, że trafią na cały oddział żądnych krwi komandosów. Wtedy może być trochę gorzej.
Podczas gdy Alex rozmyślał nad ewentualną strzelaniną, Mulder dopadł w końcu drzwi i schował się za niewielkim występem w murze, który okalał wejście. Alex, biegnący tuż za nim, ukrył się po drugiej stronie wejścia.
Dookoła panowała niczym nie zmącona cisza.
Mulder wyjrzał zza występu. Jego wzrok padł na zamek w drzwiach i Mulder zaklął. Tędy się nie dostaną. Zamek został albo stopiony, albo zalutowany i nie tylko wytrych, ale i łom nic by tu nie pomógł. Drzwi wyglądały na solidne.
Mulder ostrożnie zajrzał przez okienko w nich. W środku nie było widać żywego ducha.
Alex, starając się jednym okiem obserwować Muldera, a drugim okolicę, również wychynął zza załomu w murze. Mulder nawet nie zwrócił uwagi na to, że Alex miał w ręku broń. Zaufał mu, czy zapomniał o nim?
- Musimy znaleźć inne wejście. - Mulder obrzucił sfrustrowanym spojrzeniem drzwi, a potem Alexa, ale w końcu porzucił szarpaninę z klamką i ruszył dookoła budynku.
Zaufanie - łał. Alex był w szoku.
Następne drzwi również nie dawały się otworzyć. Mulder w lekkiej desperacji rozważał odstrzelenie zamka, ale ciężko było powiedzieć, czy coś to da, poza narobieniem hałasu. Strzelanie prawdopodobnie należało zostawić na koniec.
Dopiero kolejne drzwi, na które trafili, okazały się bardziej skore do współpracy. Przynajmniej sprawiały takie wrażenie na pierwszy rzut oka bo dziurka w zamku wyglądała na nietkniętą.
Mulder odbezpieczył broń i nacisnął klamkę.
Drzwi były zamknięte, lecz Alex już wyciągał swoją kolekcję wytrychów.
- Patrz, czy nikt nie idzie - Alex ostrzegł jeszcze, a potem kucnął i zabrał się do roboty.
Mulder przez moment miał taką minę, jakby chciał powiedzieć "ja tu rządzę", ale posłusznie zaczął się rozglądać. Wokół nadal panowała cisza. Mulder zajrzał jeszcze przez okienko w drzwiach, ale wyglądało na to, że w środku też jest pusto.
- Zrobione. - Alex schował wytrych i też odbezpieczył broń, a potem nacisnął klamkę. Drzwi, leciutko skrzypiąc, uchyliły się do środka.
Za nimi widniał długi korytarz, na końcu którego można było dostrzec przeszklone drzwi. Wzdłuż korytarza paliły się lampy, więc latarki okazały się niepotrzebne. Mulder schował swoją do plecaka, po czym ruszył w głąb budynku.
Po kilkunastu krokach zobaczył, że korytarz się rozgałęzia. Przystanął na chwilę, zastanawiając się, czy by nie skręcić, ale w końcu poszedł prosto. Zawsze mógł jeszcze wrócić.
Alex, idący za Mulderem, rozglądał się uważnie dookoła, ale laboratorium nadal sprawiało wrażenie pustego. Trudno było stwierdzić, czy to dobrze, czy źle.
Kiedy natrafili na drzwi prowadzące do jakiegoś pomieszczenia, Mulder stanął nieco z boku i nacisnął klamkę. Tym razem drzwi otworzyły się bez najmniejszego oporu.
I to był koniec atrakcji. Poza tym, nic nie mąciło panującego wokół spokoju.
Mulder, na wszelki wypadek trzymając broń przed sobą, wszedł ostrożnie do środka. Pusto. Dosłownie pusto. W pokoju oprócz palącej się pod sufitem żarówki, nie było nic: nawet stołu, czy krzesła.
Mulder wyszedł z powrotem na korytarz i dołączył do Alexa, który stał przy wejściu do kolejnego pomieszczenia. Mulder zauważył, że kolce na jego skrzydłach były dłuższe, niż kiedy je widział za pierwszym razem. Urosły czy była to automatyczna reakcja na możliwe zagrożenie?
Drugi pokój, podobnie jak pierwszy, okazał się zupełnie pusty.
Nie, to niemożliwe. Mulder otworzył kolejne drzwi. Znowu nic. Czyżby aż tak się spóźnili?
Bliska rozpaczy mina Muldera sprawiła, że Alexowi zrobiło się go nawet trochę żal. Pomyślał, że mogliby znaleźć chociaż coś drobnego, jeden mały dokumencik, albo jakieś niesprzątnięte preparaty. W przeciwnym wypadku może być klops: Mulder albo będzie miał załamanie nerwowe, albo winę za to, że laboratorium jest puste, zwali na Alexa. Opcji drugiej będzie na pewno towarzyszyć niekontrolowana przemoc fizyczna, a pierwszej łzy i/lub totalna apatia, co jednak Alexowi odpowiadało już trochę bardziej, niż zakrwawiony nos i obrażenia wewnętrzne. I chociaż z żadną z opcji nie radził sobie za dobrze, to mógłby nawet siedzieć, trzymać Muldera za rękę i pocieszać na tysiąc i jeden sposobów - przynajmniej do czasu powrotu do Waszyngtonu, gdzie obowiązki przejęłaby Scully - ale teraz to naprawdę mogliby już coś znaleźć.
Alex poszedł dalej w głąb korytarza, w stronę szklanych drzwi na jego końcu. Kiedy do nich dotarł, zorientował się jednak, że tak naprawdę był to przeszklony szyb windy.
Alex zajrzał do niego z ciekawością. Kabina była prawdopodobnie na samym dole bo nic nie zasłaniało mu widoku, chociaż za dużo do oglądania to też nie było. Im bardziej w dół, tym ciemniej i mimo, że każde piętro było zaznaczone oddzielnym kręgiem światełek, to i tak od pewnego momentu znikały one gdzieś tam w głębi szybu.
Przy każdym z kręgów były też dwie dodatkowe lampki: jedna czerwona i jedna zielona, migające na zmianę, a trochę poniżej poziomu podłogi, na której stał Alex, coś, co wyglądało na zegar elektroniczny.
Alex przyglądał się przez chwilę jak zegar odlicza sekundy. 00:44, 00:43, 00:42...
A potem nareszcie dotarło do niego, co widzi.
Odwrócił się, dzikim wzrokiem szukając Muldera. Korytarz za nim był pusty.
Alex puścił się biegiem w stronę wyjścia.
- Mulder! - Gdzie to zatracone stworzenie podziało się teraz?
Odpowiedziała mu głucha cisza. Alex miał tylko nadzieję, że Mulderowi nie przyszło właśnie do głowy, że Alex natknął się na oddział komandosów Syndykatu i aktualnie wydaje go w ręce wroga. Paranoja teraz mu się nie przysłuży.
- Mulder, uciekaj. Tu jest bomba!
Może Mulder chociaż raz w życiu go posłucha.
Oczy utkwione w drzwiach wyjściowych i słodkiej wolności za nimi, Alex dostrzegł jednak Muldera ostrożnie wychylającego się z jednego z pomieszczeń. Kiedy do niego dobiegł, złapał go i pociągnął za sobą, nie zważając nawet na broń, którą Mulder trzymał gotową do strzału.
- Uciekajmy.
Mulder wyszarpnął się z uścisku, ale niekłamane przerażenie, jakie Alex miał wypisane na twarzy musiało go chyba przekonać, że coś jednak jest nie tak.
- Czekaj, właśnie znalazłem jakieś akta.
- Nie ma czasu. - Alex pobiegł naprzód. - Trzydzieści sekund, Mulder!
Mulder zaklął. Alex nie odwracał się już, ale po chwili usłyszał pisk gumowej podeszwy na posadzce, oznaczający, że Mulder jednak za nim biegnie. Dzięki Bogu. Gdyby jeszcze zdążyli się stąd wydostać...
Alex wypadł w końcu na zewnątrz i wtedy zdał sobie sprawę z jednej potwornej rzeczy. Choćby nie wiadomo, jak szybko biegli to i tak nie zdołają obiec budynku i uciec na czas. Wyjście było po przeciwnej stronie, a ta cholerna siatka miała co najmniej pięć metrów i drut kolczasty u góry.
Alex zacisnął usta. Mógł zrobić jeszcze tylko jedno.
Wyplątując się z płaszcza w ekspresowym tempie, Alex rzucił - Wskakuj mi na plecy.
- Co? - Mulder, który w tym momencie stanął obok niego aż się zachłysnął. W ręku ściskał pojedynczy folder z dokumentami.
A więc jednak coś znalazł. Super i w ogóle bomba, można by powiedzieć, ale za chwilę, kiedy z nich obu zostaną tylko strzępy, nie na wiele się to zda.
- W życiu nie zdążymy do wyjścia. - Alex rozłożył skrzydła i machnął nimi, unosząc się trochę. - Może tak nam się uda.
Alex z determinacją trzymał się przekonania, że w tym szaleństwie jest metoda.
Mulder przez chwilę wyglądał jak rażony piorunem, kiedy tak stał i wpatrywał się w niego ze złaknioną miną. Później odzyskał jednak zdolność ruchu i błyskawicznie zrzucił plecak, a folder wsadził za pasek od spodni.
Alex przykucnął trochę i kiedy poczuł, że nogi Muldera bezpiecznie oplatają mu biodra, oderwał się od ziemi.
- Myślałem, że nigdy nie latałeś. - Głos Muldera, tuż przy uchu Alexa, brzmiał jakby Mulder nie mógł złapać tchu.
- Bo nie latałem - Alex wysapał.
Było ciężko. Alex uderzał skrzydłami tak mocno, jak tylko mógł, wzbijając się powoli w powietrze. Jeśli chcieli uciec stąd w jednym kawałku, będzie się musiał bardziej postarać, ale nie mógł nawet do końca odwieść skrzydeł z powodu pasażera na plecach. Też sobie wybrał okazję na to, żeby nareszcie poćwiczyć to latanie.

Alex zacisnął zęby. Przeżył w Tunguskim lesie, kiedy odkrawali mu rękę i teraz też nie miał zamiaru tu zdechnąć. Szczególnie nie po tym, co przeszedł w tym właśnie miejscu przez ostatnie pół roku.
Alex włożył całą swoją determinację i bezlitosny instynkt przetrwania w to, żeby zmusić ciało do większego wysiłku. Czuł jak mięśnie, których istnienia nie był nawet w pełni świadomy, po miesiącach bezczynności zaczynają w końcu pracować. Potem może przyjdzie mu to okupić naderwanymi ścięgnami, ale w tej chwili nic to Alexa nie obchodziło.
Jeszcze trochę, jeszcze odrobinę... Alex machnął mocniej skrzydłami i nareszcie, nareszcie udało mu się przelecieć nad siatką.
Teraz jeszcze tylko musiał odlecieć wystarczająco daleko. Do wybuchu zostało ile? Dziesięć - piętnaście sekund?
Powiał lekki wiatr. Alex wiedziony jakimś niepojętym instynktem, wzbił się jeszcze trochę wyżej i rozpostarł skrzydła. Wiatr powiał prosto pod nie i Alex mógł nareszcie złapać oddech. Gdyby nie ciężar Muldera na plecach, można by to było nawet nazwać odpoczynkiem.
Alex poczuł, jak Mulder ściska go mocniej, a zaraz potem jego oddech połaskotał go w ucho.
- Alex... - Szept Muldera pełen był radosnego zachwytu.
Alex machnął kilka razy skrzydłami, spiesząc się, by znaleźć gdzieś miejsce do lądowania. Nie po to tyle się namęczył, żeby teraz eksplozja złapała ich w powietrzu i żeby obaj skończyli jak ustrzelone kaczki. Może nie w pysku psa myśliwskiego, ciągnąc dalej to porównanie, ale martwi tak samo.
Kilkadziesiąt metrów dalej, między drzewami, Alex zdołał w końcu dojrzeć małą polankę i usiłując wykonać manewr tak, żeby się przy okazji nie zabić ani nie połamać, zdołał jakoś wylądować.
W ostatniej chwili, jak się okazało. Ledwo zdążyli się z Mulderem skulić w niewielkim zagłębieniu, dało się słyszeć wybuch, a potem odgłos kawałków muru i siatki wpadających między drzewa. Większe kawałki ścięły to, co rosło najbliżej laboratorium, ale oni byli wystarczająco daleko. Do miejsca, gdzie siedzieli doleciało już tylko trochę gruzu i pył.
Alex ostrożnie wystawił głowę. Po eksplozji dzwoniło mu jeszcze trochę w uszach, ale prawie tego nie zauważył. Uszli z życiem i tylko to się liczyło.
- Było blisko. - Alex odetchnął i wstał. Zatrzepotał skrzydłami, strącając z nich piach i kurz, a potem rozłożył na całą długość, rozciągając mięśnie.
- Chyba możemy wracać - dodał i rozejrzał się dookoła. Nie miał bladego pojęcia, w którą stronę powinni iść.
Mulder tymczasem wyciągnął uratowany folder zza paska i usiadł wygodniej. Uśmiech na jego twarzy był coraz szerszy, aż w końcu Mulder zaczął się śmiać śmiechem tak radosnym, że aż trudno było uwierzyć, że to ten sam stary Fox Mulder.
Alex spojrzał na niego zaskoczony.
- Co? o co chodzi? - uśmiechnął się niepewnie, patrząc na ten nagły atak wesołości.
Może to nerwy, albo coś.
Mulder w końcu zdołał się opanować i otarł łzy z kącików oczu. Potem zadarł głowę i ciągle się uśmiechając, spojrzał na Alexa.
- Piękny.
- Co? - Alex był pewien, że się przesłyszał. Musiał się przesłyszeć. Ale i tak poczuł, że się czerwieni. Co za obciach.
- Jesteć cudem, Alex. - Mulder patrzył na niego z widoczną satysfakcją. Alex w dalszym ciągu nie wierzył własnym uszom.
- Widziałeś kiedyś jakiś film Murnaua? - Mulder zapytał po chwili.
Alex stał z rozchylonymi ustami, gapiąc się na niego.
- Ja... Co? - Nie dało się ukryć, że Alexa trochę zatkało. Najpierw deklaracje o cudzie, a potem konwersacje o kinematografii europejskiej. Może Mulder jednak miał to załamanie nerwowe?
Alex kucnął i przyjrzał się mu.
- Dobrze się czujesz? - spytał delikatnie.
Mulder uśmiechnął się promiennie. - Znakomicie.
Potem położył rękę na kolanie Alexa i pchnął go lekko. Alex odruchowo użył skrzydeł, żeby zrekompensować i utrzymać równowagę.
- Alex, - Mulder obserwował to wszystko z lubością. - Pokaż mi, jak latasz.
O. Nie załamanie nerwowe, tylko totalna obsesja na punkcie nowej sprawy dla Archiwum. Alex potrząsnął głową, mógł się domyślić.
Mulder dalej patrzył na niego wyczekująco i Alex odwzajemnił uśmiech. Co mu zależało? Jeśli miało to Muldera uszczęśliwić, to czemu nie? Sądząc po tym ataku śmiechu przed chwilą, wyglądało na to, że faktycznie uszczęśliwi no i Mulder zawsze zwracał się do niego po imieniu, jak czegoś bardzo chciał. Poza tym i tak trzeba było jakoś znaleźć wyjście z lasu, a jak lepiej to zrobić, niż z góry.
Alex posłał Mulderowi figlarny uśmieszek i odbił się od ziemi. Bez dodatkowych kilogramów w postaci rosłego agenta FBI na plecach było zdecydowanie łatwiej i Alex nagle odkrył, że mógłby sie do latania przyzwyczaić. Nawet uzależnić.
Szybko wzbijał się coraz wyżej i wkrótce Ziemia ze wszystkimi problemami została daleko w dole. Przed Alexem rozpościerała się jedynie pustka. Przynajmniej do czasu kiedy nie trafi na jakiś samolot, Alex pomyślał z ironią. Musiał jednak przyznać, że zdumiało go to, jak silne było poczucie wolności i kompletnej beztroski, tu w górze.
Alex obniżył nieco lot, wypatrując samochodu, którym przyjechali tu z Mulderem. Mimo wszystko czas było wracać na ziemię.
Dojrzał go w końcu spory kawałek na północ. W niecałą godzinę powinni do niego dotrzeć.
Alex zatoczył jeszcze jedno koło nad lasem, a potem opadł wdzięcznie na polankę. Chyba zaczynał w końcu łapać ten cały interes z lądowaniem.
- Dobrze, że wróciłeś. - Mulder wstał i podszedł do niego. W pewnej chwili przemknęło mu przez myśl, że Krycek mógłby po prostu zniknąć na dobre.
Alex uśmiechnął się blado. - Za wielkiego wyboru nie mam, prawda?
Mulder przechylił głowę i wzruszył lekko ramieniem
- Coś ciekawego? - Alex wskazał na folder, który Mulder trzymał w ręku.
Mulder spojrzał na folder, jakby dopiero teraz przypomniał sobie, że go ma. - Jeszcze nie zajrzałem.
Otworzył go i znieruchomiał na moment, zaskoczony. Alex widząc to, podszedł bliżej i zajrzał Mulderowi przez ramię.
- To swołocz - powiedział bardziej zdziwiony, niż zły.
Na pierwszej stronie widniało: "Alex Krycek, obiekt nr 01".
- Ze wszystkich dokumentów, jakie mogłeś zabrać, wziąłeś właśnie ten? - Alex spytał z niedowierzaniem. - I dlaczego tylko jeden?
Coś za dużo tych przypadków.
- Nie było żadnych innych dokumentów. - Mulder kartkował folder. - W jedynym pokoju, który nie okazał się pusty, stał stół, a na nim leżał ten folder.
- Hm, - Alex chrząknął ze zniecierpliwieniem. - Pokaż mi to.
- Nie tak szybko, Krycek. - Mulder uniósł folder nad głowę i w tym właśnie momencie wypadła z niego niewielka kartka.
Obaj schylili się po nią jednocześnie, ale Alex był szybszy. Kartka była napisana odręcznie, a tekst na niej brzmiał:
Panie Krycek,
Szkoda, że opuścił nas Pan z takim pośpiechem, ale mamy nadzieję, że spodobał się Panu nasz prezent. Jeśli będzie miał Pan możliwość i chęć nas odszukać, proszę to zrobić. Ja i moja współpracowniczka chcielibyśmy zobaczyć, jak Pan teraz wygląda. A z prezentu proszę zrobić dobry użytek. Po to jest.
G.M. Roberts (lek. med.)
A. Dolittle
Mulder uniósł brew. - Przyjaciele?
- Nieszczególnie. - Alex kręcił głową, wpatrując się w kartkę.
- Prezent, co? - Mulder przygryzł wargę, spoglądając na skrzydła Alexa.
- Och, zamknij się - Alex mruknął, ale bez zbytniej złości i Mulder roześmiał się. - Chodź, mamy kawał drogi do samochodu.
Kiedy do niego dotarli, z bagażnika dochodził cichy, modulowany sygnał. Mulder pogrzebał trochę w środku aż w końcu udało mu się znaleźć telefon.
- Mulder.
- Mulder, to ja. Wszystko w porządku?
- Cześć, Scully. Pewnie, że wszystko w porządku. Dlaczego miałoby nie być w porządku? - Mulder wsiadł do samochodu i Alex zrobił to samo.
W słuchawce Scully westchnęła. - No nie wiem, Mulder. Może dlatego, że od rana nie mogę się do ciebie dodzwonić.
Mulder położył folder na półce deski rozdzielczej. - Zostawiłem komórkę w bagażniku.
- W bagażniku? - Głos Scully brzmiał jakby nie mogła uwierzyć w taką lekkomyślność. - Mam nadzieję, że broni też nie zostawiłeś.
Czy to był sarkazm?
- Oczywiście, że nie. - Mulder uśmiechnął się lekko i zapalił silnik. - Słuchaj, Scully, zadzwonię do ciebie później, OK? Mam coś ciekawego.
- Dobrze już, dobrze. Tylko na pewno zadzwoń.
- Słowo skauta.
Scully wymamrotała coś jakby "Ta... jasne", a potem, już głośniej, dodała - Na razie, Mulder.
Mulder schował telefon do kieszeni.
- Prześpimy się trochę w jakimś motelu, a potem wrócimy do Waszyngtonu - powiedział, wyjeżdżając na drogę.
- Może być. - Alex siedział ze skrzyżowanymi nogami na zupełnie rozłożonym siedzeniu dla pasażera. Niski samochód i spore skrzydła to nie była dobra kombinacja, ale jakoś się zmieścił.
- Jedzenie najpierw - Alex dodał, ziewając.
- Pizza. - Mulder nie sądził, żeby dzisiaj też kroił się domowy obiad. Krycek wyglądał jakby zaraz miał zasnąć.
- Wszystko jedno. - Alex wzruszył ramionami. Kolce na końcach skrzydeł zahaczyły o tkaninę, jaką od środka był pokryty dach samochodu. Dał się słyszeć odgłos rozpruwanego materiału.
Alex spojrzał niepewnie w górę, a potem na Muldera. - Sorry.
Mulder rzucił okiem na zwisające z sufitu nitki i też wzruszył ramionami. - Nie szkodzi.
Alex oparł głowę o szybę w oknie i przymknął powieki. Ukradkiem obserwując spod nich Muldera, nieznacznie się uśmiechnął. Czyżby to był początek pięknej przyjaźni?
Pewnie nie, ale i tak nie było na co narzekać.
Nędzny pokój w typowym moteliku, ale przynajmniej łóżko było wygodne. Za to tylko jedno. Jakimś dziwnym trafem wszystkie pokoje były zajęte oprócz tej jedynki, ale Alexowi było wszystko jedno, a Mulderowi nie chciało się dalej szukać.
Zresztą to nie był przecież pierwszy raz, kiedy razem spali.
Alex poruszył skrzydłem: dotyk Muldera, który niemalże kompulsywnie wygładzał opuszkami palców meszek na jego powierzchni, łaskotał trochę.
Zasłonięte okna sprawiały, że pokój tonął w półmroku, a iluzoryczny wieczór stwarzał takież poczucie bliskości.
- Alex - Mulder odezwał się ściszonym tonem. - Naprawdę nie chcesz tych skrzydeł?
Alex westchnął w poduszkę.
- Mulder... - Alex zawahał się. Tak naprawdę, to nie był tego już tak pewny, ale co innego mógł zrobić? - Wiesz, że pozbycie się ich to najlepsze rozwiązanie.
- Hm. - Trudno było stwierdzić, czy Mulder zgadza się, czy nie.
Alex nakrył skrzydłem głowę swoją i Muldera, blokując resztkę promieni słonecznych. - Śpij. Za parę godzin i tak musimy jechać.
Mulder mruknął jeszcze coś i odwrócił się do niego plecami.
Alex zamknął oczy i zaczął zastanawiać się nad dokumentami znalezionymi w laboratorium. Najwyraźniej zostały tam zostawione specjalnie dla niego.
Z akt wynikało, że Roberts wstrzyknął Alexowi jakąś bakterię powodującą regres do wcześniejszych stadiów ewolucyjnych. Z nim samym już nic więcej nie będzie się działo (przynajmniej tak wynikało z zapisków panny Dolittle), ale Alex nie zdziwiłby się, gdyby ewentualny obiekt nr 02 skończył jako pterodaktyl. I to wcale nie było śmieszne.
Jak będzie już po wszystkim, Alex będzie musiał zabrać na odchodnym i dokumenty, i próbkę krwi, jaką Scully niewątpliwie będzie chciała od niego pobrać. Nie było mowy, żeby zostawił to wszystko w rękach FBI. Alex niekoniecznie chciał, żeby ktoś to czytał, a nawet jeśli akta będą leżały zadołowane w piwnicy w Archiwum, to i tak praktycznie każdy, kto by się odpowiednio postarał, mógł mieć do nich dostęp.
Nie nie, Alex czułby się znacznie bezpieczniej, gdyby sam gdzieś je schował.
Mulder pewnie znowu się wścieknie, ale może da się udobruchać drugim kluczem do skrytki. Albo kolejnym domowym obiadkiem.
Albo może sam chciałby mieć skrzydła (ta bakteria to chyba jakaś zaraźliwa była)?
No, może jednak nie - byłoby z tego pewnie więcej kłopotów, niż pożytku.
Ale klucz pewnie załatwiłby sprawę.
Plan obmyślony, Alex w końcu pozwolił sobie na odpoczynek.
Zdania użyte jako prompty:
1. "I guess I'm too early," he faltered.
2. He went back to where the telephone was and taking it up, dialed with nervous haste.
3. He drew the belt out in its entirety, and took hold of it by the buckle end, using that for a grip.
4. The mechanism vibrated more than it actually rang.
5. He walked her home to the door of her rooming house.
6. "Sure," was the cold answer.
7. His C.O. had had kippers for breakfast.
8. A shabby room in a typical small-town hotel.