Ad Absurdum (
ad00absurdum) wrote2011-04-07 05:58 pm
![[personal profile]](https://www.dreamwidth.org/img/silk/identity/user.png)
Entry tags:
Polski Big Bang 2010 - cz. 2
Tytuł: Eine Symphonie des Grauens
Autor: Ad Absurdum
Artysta:
oteap (deviantART)
Fandom: Z Archiwum X
Ograniczenie wiekowe: 15
Genre: Gen, Akcja/Przygoda, Wingfic
Streszczenie: Kiedy Konsorcjum decyduje się zrobić z Alexa Kryceka królika doświadczalnego, efekt trochę przerasta oczekiwania tudzież przyprawia Muldera i Scully o ból głowy.
Ramy czasowe: Koniec sezonu 5.
Ostrzeżenia: Rosyjski (z którego poprawnością może być różnie), trochę przekleństw, humor, inspiracje (wśród których m.in. "Biały walc" Andrzeja Rosiewicza i "This Is Spinal Tap").
Ilość słów: 6.157 (całość 25.090)
A/N: Żeby nadać fikowi jakąś strukturę, ale głównie po to, by napisać wymagany limit słów, użyty został prompt meme: z dowolnej książki bierzemy pierwsze zdanie ze strony 10, potem pierwsze ze strony 20, 30 itd. Idea był taka, żeby do każdego zdania napisać 1000 słów, ale w niektórych przypadkach wyszło więcej, w niektórych mniej, a w jeszcze innych któraś strona została opuszczona. Książka to "Rendezvous in Black" Cornella Woolricha, a zdania w ich oryginalnym brzmieniu podane są na końcu fika.
Tytuł wzięty z piosenki zespołu The Monochrome Set.
CZĘŚĆ 1

-5-
Prawie cztery miesiące minęły odkąd Alex trafił do laboratorium Syndykatu, w ręce doktora Robertsa i jego współpracowniczki. Nie nudził się przez ten czas; właściwie to jego pobyt tam można było określić każdym innym słowem oprócz nudny.
Niepokojący i przyprawiający o gęsią skórkę jako pierwsze przychodziły na myśl. To pierwsze zwłaszcza wtedy, kiedy Alex przyłapał doktora na czułym zerkaniu w swoją stronę, a to drugie głównie w pierwszych dniach, kiedy Alexowi bez przerwy śniły się zaśnieżone połacie krajobrazów. Czasem budził się rano w swojej celi, by zobaczyć szybko topniejący szron na metalowej szafce obok łóżka.
Na szczęście teraz już się to nie zdarzało. Alex miał z początku pewne podejrzenia, że Roberts i panna Dolittle próbowali przyprawić go o zapalenie płuc. Czy to z ciekawości, czy dla jakichś wątpliwych celów naukowych, nie był w stanie dociec, więc kiedy szron przestał się pojawiać, Alex przestał też zawracać sobie tym głowę.
Najbardziej mrożący krew w żyłach moment nastąpił jednak dopiero wtedy, kiedy Alex na własne oczy zobaczył, że jego ręka faktycznie zaczyna odrastać. Proces był powolny, ale Alex pewnego dnia zauważył, że kikut jest o dwa, może trzy centymetry dłuższy. Wtedy myślał, że albo będzie miał atak paniki, albo się rozpłacze. Na szczęście ani jedno, ani drugie nie nastąpiło, ale resztę dnia Alex przeleżał na pryczy, wpatrując się w sufit, w stanie lekkiego szoku. Radosnego szoku, ale jednak.
Od tamtego też momentu, Roberts zaprzągł Alexa do kieratu, figuratywnie mówiąc. Doktor przedstawił mu długi na dwie strony plan ćwiczeń i wręcz zapędził do nich. Alex codziennie musiał przebiec kilka kilometrów na bieżni, nie mówiąc już o pompkach, wyciskaniu sztangi i jodze - osobistym koniku Robertsa, z którego doktor był szczególnie dumny.
Normalnie Alex kazałby doktorowi spadać, tylko ująłby to mniej kulturalnie, ale teraz był wdzięczny za to, że ma co robić. Podczas treningów mógł się przynajmniej porządnie zmęczyć i skupić na czystej fizyczności zajęcia, zamiast myśleć o wszystkim innym. Na przykład o tym, że wstrzyknięto mu Obce DNA i że jego ciało zaczyna się zmieniać, bo chociaż była to zmiana, na którą czekał, to jednak odrastanie uciętych kończyn trudno było nazwać czymś naturalnym. Przynajmniej u ludzi.
Każdego więc wieczoru, kiedy Alex ledwo żywy padał na łóżko, ciężko mu było wykrzesać z siebie niechęć do Robertsa za to, że ten dawał mu zajęcie. Robienie papierowych żab i łódeczek jedną ręką było jednak zabawne tylko na krótką metę.
Poza tym, ćwiczenia miały tę dodatkową zaletę, że Alex był teraz w świetnej formie. Prawdopodobnie, gdyby zaszła taka potrzeba i jak tylko zeszłyby mu nowe zakwasy, mógłby nawet wystartować w maratonie i wygrać go bez specjalnej zadyszki.
Właściwie to jedyną rzeczą, jakiej mu brakowało było świeże powietrze i słońce. Alex nie miał tak naprawdę pojęcia, gdzie laboratorium się mieściło: pod ziemią, w szczerym polu, czy może wręcz przeciwnie, w wieżowcu pośrodku dużego miasta. Odkąd tu był nie widział ani jednego okna i jedyną wskazówką, że cały budynek mógł mieć więcej niż jedno piętro - obojętnie czy w głąb, czy wzwyż - były znaczki ewakuacyjne na korytarzu: "Stairs this way".
Dobrze, że przynajmniej nie miał klaustrofobii. Po atrakcjach Północnej Dakoty i siedzenia razem z tym przeklętym UFO w ciemnym silosie, prawie nabawił się lęków nocnych, ale klaustrofobii na szczęście jakoś udało mu się uniknąć.
Alex westchnął i po raz kolejny przyjrzał się swojej nowej ręce. Zadziwiający był to widok, chociaż sama ręka wyglądała normalnie. No, może poza palcami, które nie zdążyły się jeszcze uformować. Wyglądało to tak, jakby były po prostu ucięte: stawy u nasady palców były widoczne, ale tkanka je okrywająca była zabliźniona, jak po starej amputacji. Jakieś dwa, trzy tygodnie musiały pewnie jeszcze minąć zanim cały proces mógł dobiec końca. Jeśli potem miałby mieć całą swoją rękę nareszcie z powrotem, Alex był w stanie znosić sztuczne światło i recyklingowane powietrze, dzień w dzień, jeszcze długo.
Alex znowu poczuł ból w kościach śródręcza i syknął cicho. Uczucie było podobne do tego po oparzeniu, to samo pieczenie i pulsowanie krwi. Alex przyjmował to jednak zazwyczaj ze spokojem bo ból ten oznaczał po prostu, że to, co wstrzyknął mu Roberts działało. Przez ostatnie miesiące Alex zdążył się już zresztą do niego przyzwyczaić i tylko czasem nie mógł powstrzymać się od grymasu. O lekach przeciwbólowych nie chciał jednak nawet słyszeć. Roberts sam mu je zaproponował jeszcze na samym początku, kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy, ale Alex mimo wszystko nie ufał do końca doktorowi.
Leżąc na pryczy, Alex przekręcił się na plecy i spróbował podrapać o powierzchnię łóżka. Znowu swędziało go gdzieś w okolicach łopatek. Było to dosyć wkurzające bo mimo, że zawsze swędziało go w tym samym miejscu, to Alexowi i tak nigdy nie udało się w nie dokładnie trafić, by w końcu porządnie się podrapać. Dobrze, że nie zdarzało się to często bo zacząłby się czochrać o ściany jak niedźwiedź o drzewa. Imydż nieszczególny, zwłaszcza jeśli chciało się uchodzić za wyrafinowanego mordercę z klasą, nawet jeżeli przez ostatnie miesiące paradowało się jedynie w piżamie. Jakieś standardy należało zachować.
xx xx xx
Kolejne dwa tygodnie minęły spokojnie. Nie wydarzyło się nic szczególnego poza tym, że proces regeneracji ręki Alexa zakończył się. Ręka była cała, zdrowa i aż po koniuszki palców wyglądała dokładnie tak samo, jak przed amputacją. Dzięki ćwiczeniom mięśnie zdążyły nabrać masy, tak że nic nie wskazywało na to, że jeszcze kilka miesięcy temu nie istniały w ogóle. Doktor Roberts za każdym razem, kiedy widział Alexa patrzył na jego rękę z takim rozmiłowaniem w oku, jakby to było jego własne dziecko; za to Alex nie mógł przestać wodzić swoją nową dłonią po powierzchni ścian i mebli, tylko po to, by poczuć ich fakturę.
- To kiedy będę mógł wyjść? - Alex zapytał, kiedy Roberts kolejny raz oglądał jego rękę. Doktor zdecydowanie miał jakiś fetysz.
- Hm? - Roberts zginał każdy palec Alexa po kolei, z wyraźną przyjemnością obserwując pracę mięśni.
Alex czuł, że ręce doktora były chłodne. Chłodniejsze niż jego własne. To było naprawdę niesamowite, ile taka banalna rzecz dawała radości jeśli mogło się jej doświadczyć znowu na własnej skórze.
- No, teraz kiedy eksperyment się skończył - Alex mówił dalej. - Mam rękę więc to już koniec, nie? Eksperyment się udał i już mnie nie potrzebujecie.
Doktor wyglądał na zdziwionego tymi słowami. Potem jednak uśmiechnął się, w zamyśle pewnie uspokajająco, ale skutek odniosło to raczej niewielki. Alex patrzył na niego podejrzliwie.
- Tego bym nie powiedział - doktor odezwał się w końcu. - Ten eksperyment to niewątpliwie nasz sukces, - tu jeszcze raz obrzucił rękę Alexa czułym spojrzeniem, - ale chcielibyśmy sprawdzić jakie jeszcze możliwości daje połączenie naszych próbek z pozostałościami czarnego oleju w pana organiźmie.
Tego Alex się nie spodziewał. Rozchylił lekko usta jakby chciał coś powiedzieć, ale Roberts jeszcze nie skończył. - Myślę, że następną rundę testów zaczniemy za tydzień. - Doktor poklepał Alexa po ramieniu.
Alex nachmurzył się, aż u nasady nosa pojawiła mu się głęboka zmarszczka. Nie było dobrze. Wyglądało na to, że miał siedem dni, żeby wypisać się z całego interesu i zniknąć. Może nawet mniej jeśli Roberts zdecydowałby, że jednak nie chce mu się tyle czekać. Dawało to więc cztery, pięć dni, żeby się ulotnić.
Alex myślał intensywnie więc nie zwrócił uwagi na to, jak ręka doktora przesunęła się po jego plecach. Roberts miał wyraźnie zaintrygowaną minę. Panna Dolittle uniosła brew, ale nic nie powiedziała, a Alex zareagował dopiero kiedy poczuł, że doktor oklepuje go po tych plecach dziwnie długo.
- O co chodzi? - Alex odchylił się nieco, usiłując uciec od poufałych gestów Robertsa.
- O nic. - Doktor wyglądał na podejrzanie zadowolonego. Znowu. - Może pan iść do siebie.
Alex wstał i wyszedł, jak zwykle w towarzystwie panny Dolittle. Konwersacja po drodze nie kleiła się, również jak zwykle. Właściwie to i Alex i panna Dolittle szli w całkowitym milczeniu.
Alex dał sobie spokój z rozmową już jakiś czas temu bo odpowiedzi panny Dolittle były rozczarowująco monosylabiczne, albo w ogóle nie chciało jej się z nim gadać. Niestety, najdłuższa ich rozmowa miała miejsce na samym początku wtedy, kiedy dowiedział się, że współpracowniczka doktora likwiduje jego nieudane eksperymenty na dobre. Nieszczególnie zachęcało to do bliższych kontaktów, ale dałoby się z tym żyć, gdyby panna Dolittle nie roztaczała takiej aury zimnego profesjonalizmu, że praktycznie mroziła wszystko dookoła. Łącznie z libido Alexa. W sumie trochę szkoda.
W swojej celi Alex opadł ciężko na pryczę. Pogmerał ręką pod materacem, plastikowa łyżeczka - teraz naostrzona, i to niemałym wysiłkiem, tak, że można już było zrobić komuś poważne kuku - dalej tam leżała. Należało się zastanowić, kiedy i jak jej użyć. Dzisiaj raczej nie bo panna Dolittle zamknęła drzwi do celi na klucz. Teraz rzadko już to robiła, ale pewnie pomyślała, że rewelacje doktora wywołają u Alexa nieodpartą chęć zabrania się i opuszczenia gościnnych progów laboratorium. Przewidująca bestia.
Alex oparł się plecami o ścianę. Będzie musiał to przeczekać. Miał tylko nadzieję, że ten nawrót ostrożności nie będzie trwał zbyt długo. Drzwi były tak skonstruowane, że od środka zamek nie miał żadnych widocznych elementów, nawet dziurki od klucza, a framuga zachodziła na wewnętrzną stronę drzwi. Zero nadziei na kreatywne użycie nie tylko wytrychu, ale w ogóle czegokolwiek. Jeśli pójdzie tak dalej, siedzenie i kręcenie młynka palcami wyglądało na jedyne, co można było zrobić w temacie ucieczki.
Alex kolejny raz zmienił pozycję. Był prawie pewien, że przez te pięć minut zdążył narobić sobie siniaków na plecach od opierania się o ścianę. Trochę to było dziwne bo nigdy kości aż tak mu nie sterczały, ale machnął na to ręką i poszedł spać.
Następne dwa dni minęły bez zmian. Alex dalej zasuwał na treningach i nadal był zamykany na noc. Zaczynało to być frustrujące.
Trzeciego dnia, kiedy brał prysznic, Alex zauważył coś dziwnego. Przesunął ręką po plecach jeszcze raz - o tyle, ile mógł, trochę gimnastyki to wymagało - żeby się upewnić, ale rezultat był ten sam: wyraźnie wyczuwalne guzy na łopatkach.
Alex wyszedł spod prysznica i odwrócił się do lustra, żeby się w nim przejrzeć. O mało się nie przewrócił, kiedy zobaczył, że guzy były mniej więcej wielkości pięści. Nic dziwnego, że ostatnio tak niewygodnie spało mu się na plecach.
Jeszcze raz spróbował dotknąć jednego z nich; pod skórą dawało się wyraźnie wyczuć kość.
Alex zaklął szpetnie. Co to niby miało być? Roberts zamierzał zmienić go teraz w wielbłąda, czy jak?
Ubierając się, Alex cały czas mamrotał niewybredne epitety pod adresem doktora. Może i powinien spodziewać się czegoś takiego, ale sądził, że eksperymenty ograniczą się tylko do regeneracji jego ręki. Durak. Jeśli Syndykat dostał już kogoś w swoje łapy, to tak prędko go nie wypuszczał, a on powinien wiedzieć to najlepiej. Nie było powodu przypuszczać, że Roberts różnił się czymkolwiek od reszty "naukowców" na usługach Konsorcjum. Mógł mieć o niebo lepsze podejście do swoich szczurów laboratoryjnych, ale to wszystko.
Alex przemierzał celę w tę i z powrotem, próbując wziąć się w garść przynajmniej na tyle, by nie rzucić się na Robertsa, jak tylko go zobaczy. Poza tym, że panna Dolittle z miejsca wpakowałaby mu kulkę w jakieś wrażliwe i istotne dla dalszego przeżycia miejsce, nieważne jak udanym był eksperymentem, to Roberts i tak był jedyną nadzieją Alexa i na wyjaśnienia, i na ewentualne pozbycie się tych... narośli. Alex wzdrygnął się - naprawdę miał nadzieję, że Roberts nie zamierzał wyhodować mu garba.
W tym momencie w zamku zgrzytnął klucz, a w drzwiach pojawił się doktor. Bez panny Dolittle, za to z tacą ze śniadaniem. Alex już zaczął się wrednie uśmiechać, ale za plecami Robertsa zauważył strażnika, jak zwykle uzbrojonego po zęby.
Cholera. Pomimo tego, że strażnik został za drzwiami, to dalej miał doskonały widok na to, co działo się w celi. Alex stwierdził, że jednak będzie musiał załatwić to po dobroci.
Nie czekając nawet aż doktor odłoży tacę, Alex ściągnął koszulę, odwrócił się i wskazał kciukiem przez ramię.
- Co to ma być? - spytał ponuro.
Doktorowi z wrażenia taca mało co nie wypadła z rąk. Takiego stripteasu i to z samego rana się nie spodziewał. Kiedy już jednak doszedł nieco do siebie i przyjrzał się plecom Alexa bliżej, nie mógł powstrzymać okrzyku zadowolenia.
Pochylił się, żeby dokonać dokładniejszych oględzin, cały czas przy tym mamrocząc - O tak, o tak, świetnie.
Najpierw trochę pouciskał skórę i mięśnie wokół lewej łopatki Alexa, stopniowo schodząc niżej i przesuwając palce wzdłuż żeber. Potem powtórzył procedurę z prawej strony i w końcu jego dłonie spoczęły na guzach.
- Czuje pan coś?
Alex obserwując doktora przez ramię, uniósł je lekko. - Nacisk?
Czuł też ciepły, podekscytowany oddech doktora i gdyby nie miał pewności, że to reakcja tylko i wyłącznie na anomalie na jego plecach, mogłoby się zrobić trochę dziwnie.
W końcu jednak Alex dosyć miał tego obłapiania, więc zrobił krok do przodu, wyswobadzając się z objęć doktora i zaczął z powrotem zakładać koszulę.
- No więc? - spytał, wciągając ją przez głowę. - Co to jest?
Roberts patrzył na Alexa roziskrzonym wzrokiem, który przywodził na myśl wszystkie opowieści o szalonych naukowcach tudzież wygłodniałą hienę.
- Nie wiem. - Doktor wydawał się być niepomiernie uszczęśliwiony tym faktem. - Ale zaraz zrobimy prześwietlenie i kilka testów. Proszę ze mną, panie Krycek.
Alex stanął tuż obok doktora i ze srogą miną spojrzał na niego z góry. Tak jest, bój się, doktorku. Albo przynajmniej uświadom sobie, że w każdej chwili może ci się stać coś bardzo nieprzyjemnego. Takie zastraszanie nie było to najłatwiejszym zadaniem bo raz, że doktor był prawie tego samego wzrostu co Alex, więc patrzenie z góry wymagało nieco wysiłku, a dwa, że tuż za drzwiami stał strażnik, który właśnie wycelował w Alexa broń.
- Jeśli pan coś spieprzył, może pan pożałować. - Nie na darmo Krycek był jednym z najlepszych płatnych zabójców. Nawet w tak niesprzyjających warunkach był w stanie zrobić odpowiednie wrażenie, które chyba jednak spłynęło po doktorze, jak woda po kaczce. Roberts uśmiechnął się bowiem dobrotliwie, jak do ukochanego, lecz mało rozgarniętego dziecka i powiedział:
- Proszę się nie martwić.
Alex rozchylił nozdrza, ledwie hamując wściekłość. Roberts, nie zwracając na to uwagi, dotknął lekko jego pleców i wskazując drzwi, dodał - Pan przodem.
Alex zazgrzytał zębami, ale posłusznie ruszył we wskazanym kierunku. Mijając strażnika, obdarzył go jadowitym spojrzeniem i na tym niestety musiał poprzestać. Pewnej otuchy dodała mu myśl, że będzie mógł się trochę z nim zabawić przy ucieczce, więc kiedy dotarli z Robertsem do laboratorium i oczekującej tam panny Dolittle, Alex nie wyglądał już jakby chciał powystrzelać wszystkich w promieniu kilometra.
- Panno Dolittle, - doktor zaraz przeszedł do rzeczy, - proszę przygotować skaner i rentgen.
Kobieta zniknęła w pomieszczeniu obok, a Alex klapnął na krzesło przy jednym z długich laboratoryjnych stołów. Roberts zakrzątnął się koło strzykawek, próbówek i innego ustrojstwa i Alex mógł się założyć, że następne jego słowa będą brzmiały...
- Proszę zacisnąć dłoń, pobierzemy krew. - Doktor założył opaskę uciskową na lewą rękę Alexa i przygotował igłę.
No i proszę, Alex znowu miał rację. Gdyby jeszcze na coś się to przydało.
Roberts użył przezroczystej fiolki i Alex z ulgą zauważył, że krew, która do niej spływała była czerwona. Gdzieś tam w zakamarkach jego umysłu czaiła się jednak obawa, że najgłupsze skaleczenie może pozbawić go komfortowej iluzji pełnego człowieczeństwa. Alex nie był pewien jak zareagowałby na widok zielonej krwi u siebie. To, że znowu miał rękę było cudem, ale taka widoczna i kompletna obcość najzwyczajniej napawała go obrzydzeniem i strachem.
Alex zadrżał lekko, kiedy doktor wyjął igłę z żyły. Nie był pewien, czy ten to zauważył, ale dotyk Robertsa przechodzący prawie niezauważalnie w delikatnie łaskoczącą pieszczotę wewnętrznej strony dłoni Alexa, dał mu znać, że jednak zauważył.
Za sekundę Roberts odwrócił się do niego plecami i zajął pobraną próbką, jakby nic się nie zdarzyło. Alex zamrugał powiekami, zastanawiając się, czy czasem ten niespodziewany atak empatii doktora mu się nie przywidział. Byłoby z nim gorzej, niż myślał, jeśli jego przywidzenia miałyby przybierać postać troskliwych naukowców Syndykatu.
Alex zerknął niepewnie na doktora. Widoczny skrawek jednego policzka i ucho były nieco zaczerwienione; kącik ust Alexa drgnął w mimowolnym uśmiechu.
W tym momencie wróciła panna Dolittle, oznajmiając, że wszystko gotowe.
- Znakomicie. - Doktor miał błysk satysfakcji w oku i w dalszym ciągu rumieniec ekscytacji na twarzy. - Panie Krycek, zapraszam.
Alex podniósł się i raczej bez entuzjazmu ruszył za doktorem.
Kiedy zaliczył już półgodzinny skan i rentgena, doktor wskazał na leżankę. - Proszę się położyć, zrobimy jeszcze jeden test.
Alex ułożył się, starając się cały czas mieć na oku Robertsa i krzątającą się z boku pannę Dolittle. Kto wiedział, co mogło im strzelić do głowy?
Doktor usiadł obok Alexa i zauważywszy jego nieufne spojrzenie, powiedział uspokajającym tonem - Proszę się nie martwić. Przecież nie będziemy pana torturować. - Po czym uśmiechnął się szeroko.
Może i tortur w planie nie było, ale Alex nie spuszczał wzroku z doktora bo jednak wolał widzieć, co go czeka, nawet jeśli nie mógł zrobić nic poza patrzeniem.
Panna Dolittle stanęła u boku Robertsa i podała mu strzykawkę. Alex mało co nie jęknął na jej widok (strzykawki, nie panny Dolittle): była to ta sama, przez którą podawano mu te cholerne koktaile z DNA i niewiadomo czego jeszcze. Alex nie był nawet świadomy tego, jak mocno przygryzał dolną wargę, kiedy doktor robił zastrzyk.
Tyle wyszło z "testów w przyszłym tygodniu". I jak tu można było komuś zaufać?
Kiedy już cała zawartość strzykawki znalazła się w organiźmie Alexa (i czy nie była to po prostu cudowna myśl?), Alex odczekał chwilę aż miejsce po wkłuciu przestało krwawić, a potem usiadł. Kiedy spróbował jednak wstać, zakręciło mu się w głowie. W następnej chwili poczuł jak wstrząsa nim dreszcz i zdążył jeszcze tylko warknąć słabo - Co do... - zanim stracił przytomność.
Jego oddech zmroził szkła okularów Robertsa, który pochylił się nad nim, by zbadać puls.
- Zmienił pan mieszankę, doktorze - panna Dolittle stwierdziła raczej, niż zapytała, obserwując reakcję obiektu numer 01 i czyniąc stosowne notatki.
- Owszem. - Roberts wyprostował się, usatysfakcjonowany stanem pulsu swojego pacjenta i tym, że na zgon się w najbliższym czasie nie zanosiło. Polubił swojego szczurka.
Doktor zdjął okulary i nachuchał na nie, żeby je odmrozić, a potem przetarł brzegiem fartucha. - Trzeba było trochę przyspieszyć proces. Teraz pełen efekt powinien być widoczny w ciągu miesiąca.
Panna Dolittle kiwnęła głową i odłożyła kartę z notatkami.
- Zabiorę go z powrotem do pokoju.
- Tak, proszę. - Doktor otworzył drzwi i panna Dolittle wyjechała z leżanką (która w gruncie rzeczy bardziej przypominała szpitalne nosze na kółkach) na korytarz.
xx xx xx
Alex obudził się z lekkim bólem głowy i niejasnym wspomnieniem skutych lodem równin i ogromnych, czarnych smoków. Albo czegoś bardzo do nich podobnego. Te wszystkie zastrzyki Robertsa z ufockimi wydzielinami dziwnie na niego działały.
Alex podniósł się z pryczy i odetchnął nieco, kiedy odkrył, że nie tylko mógł ustać na nogach, ale że wszystko wydawało się funkcjonować jak należy. Przeciągnął się, a potem dotknął ręką łopatki. Guz ciągle tam był. No cóż, oczekiwać, że zniknie tak od razu to chyba było jednak za dużo. Zwłaszcza, że Roberts nie wykazywał najmniejszej chęci, by coś z nim w ogóle zrobić. Wyglądało na to, że Alex musiał się d swoich narośli przyzwyczaić. Niedoczekanie.
Alex rozejrzał się ponuro po swojej celi. Najwyższy czas się stąd zabierać.
Przyciemnione światło wskazywało na to, że była noc, a przynajmniej pora, która w laboratorium za noc uchodziła. To trochę upraszczało sprawę. Właściwie to Alex miał nadzieję, że ją uprości i że pracownicy laboratorium byli na tyle uprzejmi, że stosowali się do zasady, że na nocnej zmianie jest zazwyczaj mniej ludzi, niż na dziennej. Zaoszczędziłoby to Alexowi pracy bo musiałby tylko jakoś unieszkodliwić strażnika przed swoimi drzwiami. Jeżeli te znowu okażą się zamknięte, to oczywiście nici z całego planu, ale należało myśleć pozytywnie. Podobno czasami to nawet pomagało.
Alex podszedł do drzwi i ostrożnie je pchnął.
Drzwi uchyliły się bezgłośnie. Alex był tak zaskoczony, że dopiero po chwili dotarło do niego, że strażnik na zewnątrz odbezpieczył broń i w niego celuje. Alex uśmiechnął się z całą niewinnością, na jaką było go stać i cofnął się, pozwalając drzwiom z powrotem się zamknąć.
Sytuacja wyglądała całkiem nieźle. Trzeba było tylko pozbyć się tego ciecia z korytarza i mieć nadzieję, że nikogo nie spotka się aż do wyjścia.
Alex zatarł ręce i podszedł do szafki, w której miał ubranie. Kiedy na samym początku jego pobytu w laboratorium panna Dolittle zaopatrzyła go w piżamę, Alex był przeświadczony, że gdy tylko spuści z oczu swoje normalne ciuchy, znikną one jak kamfora. Ku jego zdziwieniu tak się jednak nie stało - koszula, dżinsy i para skarpetek (plus pasek) nadal leżały sobie spokojnie tam, gdzie je zostawił. Niestety, buty i kurtkę należało już chyba spisać na straty. Alex nie widział ich od kiedy po raz pierwszy ocknął się w swojej celi i teraz też nie miał pojęcia, gdzie ich szukać. Trudno, nie można było mieć wszystkiego.
Poprzestawszy na tej refleksji, Alex szybko się przebrał i sięgnął pod materac na pryczy. Eks-łyżeczka, teraz przypominająca raczej niezgrabny, spiczasty nożyk, była jedyną rzeczą, którą mógł spacyfikować strażnika. Tym albo nieodpartym urokiem osobistym i/lub wzięciem go na litość. Alex nie miał jednak wielkich nadziei na to, że strażnik wzruszy się łzawą opowieścią o ciężkim życiu Alexa Kryceka (ani, że okaże się wrażliwy na różnorakie wdzięki tegoż) i puści go wolno. Ot, takie miał przeczucie.
Alex ukrył nożyk w rękawie i znowu otworzył drzwi. Przez ostatnie pięć minut sytuacja na zewnątrz nie zmieniła się ani trochę. I dobrze.
Alex uśmiechnął się do strażnika, starając się wyglądać w miarę przyjaźnie. Chociaż nie za przyjaźnie. Należało odpowiednio skalkulować podejście, bo w końcu Alex nie chciał dostać łupnia zaraz na wstępie. Celował raczej w personę niegroźnego naiwniaka, którą akurat zdążył już przećwiczyć na Mulderze w czasach swojej ciekawej, acz krótkiej kariery u jego boku w FBI. Teraz więc danie podobnego przedstawienia powinno być jak przysłowiowa bułka z masłem.
Strażnik obserwował manewry Kryceka z marsową miną i palcem w okolicach spustu. Alex stwierdził, że czas się bardziej postarać.
Uniósł brwi i nie przestając się uśmiechać, powiedział, zacinając się lekko: - D-doktor Roberts... chciał się ze mną widzieć.
Alex zrobił ruch głową w stronę głębi korytarza. - To ja już pójdę, dobrze? - spytał i przygryzł wargę.
Kiedy jednak chciał wyminąć strażnika, ten zastąpił mu drogę.
- Żadnych wycieczek. - Jego ton nie był nawet agresywny, ale sprzeciw niekoniecznie musiał się dobrze skończyć. Więcej, było raczej pewne, że skończy się źle. - Wracaj do celi.
Alex zrobił nieszczęśliwą minę. - Ale... ale... doktor na mnie czeka, przysięgam. - Zamrugał szybko powiekami, jakby zaraz miał się rozpłakać.
Spojrzenie strażnika straciło na podejrzliwości, za to nabrało wyrazu głębokiego zniesmaczenia.
Alex, żałość w każdym słowie, sięgnął po figuratywnego asa. - Ma pan krótkofalówkę, proszę zapytać doktora jeśli mi pan nie wierzy.
Strażnik zastanowił się przez chwilę, po czym rzucając Alexowi ostatnie nieufne spojrzenie spod zmarszczonych brwi, sięgnął po krótkofalówkę przytwierdzoną do pasa. Zanim jednak jej dotknął, Krycek przeniósł wzrok na jakiś punkt za plecami strażnika i - o ile to możliwe - uśmiechnął się jeszcze szerzej, niż poprzednio.
- Doktorze! - Alex radośnie pomachał ręką.
Strażnik odwrócił się i była to fatalna w skutkach pomyłka. Alex w mgnieniu oka wyciągnął swój prymitywny nożyk i wbił go w odsłoniętą szyję mężczyzny. Potem wprawnym ruchem ręki przeciągnął w lewo, w efekcie podrzynając strażnikowi gardło.
Krew trysnęła z aorty, częściowo na podłogę, częściowo na rękaw koszuli Kryceka. Alex spodziewał się tego, ale w tych okolicznościach nie można było grymasić na kilka plam.
Z ust strażnika wydobywało się jeszcze rzężenie, ale były to już jego ostatnie chwile. Zanim ciało zwaliło się na podłogę pod własnym ciężarem, Alex złapał je i ułożył nieco delikatniej. Nie było by mądrze narobić teraz hałasu.
Przeszukując kieszenie mężczyzny, Alex znalazł identyfikator, kartę magnetyczną i portfel z pięćdziesięcioma dolarami w środku. Nie dało się ukryć, że strażnik już ich nie będzie potrzebował, więc Alex schował wszystko do własnych kieszeni, a potem zdjął strażnikowi buty i kamizelkę kuloodporną. Buty oczywiście na niego nie pasowały, ale z dwojga złego Alex wolał już to, że były za duże; teraz przynajmniej nie będzie musiał zwiewać na bosaka.
Ostatnią rzeczą, jaką zabrał była broń i zapasowe naboje.
Alex zatrzymał się na moment, patrząc na trupa i zastanawiając się, czy gdzieś go nie ukryć. W końcu jednak zdecydował, że powiększającej się kałuży krwi i tak nie sposób było przeoczyć. Z towarzyszącym jej trupem, czy bez, była wystarczająco widoczna dla każdego, kto mógłby tędy przechodzić, więc nie było sensu bawić się w chowanego.
Alex przerzucił pasek karabinu przez ramię i pobiegł truchtem wzdłuż korytarza, aż natrafił na drzwi prowadzące na klatkę schodową. Na szczęście droga ewakuacyjna w budynku była oznakowana jak marzenie każdego zbiega. Ktokolwiek pozawieszał te wszystkie tabliczki miał albo klaustrofobię, albo paranoję, albo pracował dla departamentu przeciwpożarowego.
Wdzięczność Alexa przygasła nieco, kiedy otworzył drzwi (zamek magnetyczny; karta, którą zabrał strażnikowi była jak znalazł) i zobaczył wymalowane na ścianie odblaskową farbą "-10".
Był dziesięć pięter pod ziemią. Lepiej było więc wziąć dupę w troki i zacząć się spieszyć. Było całkiem możliwe, że zanim dojdzie na górę, ktoś odkryje jego nieobecność i Alex będzie miał na głowie cały pluton zbirów Konsorcjum. Pół biedy jeśli stało by się to gdzieś w okolicach wyjścia - miałby wtedy cień szansy, a to zazwyczaj mu wystarczało - ale jak go złapią w okolicach poziomu -4, a nawet -2, to koniec. Namęczy się jak ostatni palant, a będzie miał z tego dokładnie nic. Kiepska perspektywa, jakby na to nie patrzeć.
Alex przeskakiwał po dwa stopnie na raz, wdzięczny Robertsowi jeśli nie za metody, to za rezultaty. Teraz przynajmniej nie miał zadyszki i nie musiał kompensować braku odpowiedniej wagi po lewej stronie. Miał nadzieję, że nie spotka doktora nigdzie po drodze bo trochę szkoda byłoby mu go zabijać.
Kiedy Alex zobaczył nareszcie "0" na ścianie, przystanął na chwilę, żeby wyrównać oddech. Miał szczerą nadzieję, że to był parter bo równie szczerze miał dosyć tej wspinaczki wysokogórskiej.
Znowu przesunął zabraną strażnikowi kartę przez czytnik przy drzwiach, zwalniając jednocześnie zamek magnetyczny. Ostrożnie uchylił drzwi, za którymi widniał kolejny korytarz. Sporym plusem było to, że był zupełnie pusty.
Alex cicho zamknął za sobą drzwi od klatki schodowej, po czym rzucił okiem na ściany. Strzałki wskazujące drogę do wyjścia w dalszym ciągu były pieczołowicie porozmieszczane w równych odstępach dla wygody i dobrego samopoczucia ewentualnych zbiegów oraz personelu placówki. Bardziej pewnie dla tych drugich, ale jakie to miało teraz znaczenie. Człowiek przynajmniej czuł, że ktoś się o niego troszczy.
Alex skręcił za róg i zobaczył przed sobą hol, a na jego końcu podwójne drzwi prowadzące nareszcie do wolności. Przez niewielkie, brudnawe okienko wpadało trochę światła, rzucanego przez lampy na zewnątrz i Alex ruszył w jego stronę, wygłodniały otwartej przestrzeni, jak wegetarianin tofu.
Trochę go niepokoił brak strażników, czy w ogóle jakiejkolwiek ochrony. Wszystko szło podejrzanie za łatwo. Kiedy podszedł do drzwi i przyjrzał się zamkowi, stwierdził jednak, że nie miał nic przeciwko łatwiźnie. Zamek był na kartę magnetyczną, ale oprócz tego miał małą klawiaturę do wklepania odpowiedniego kodu. Trochę syf.
Alex wyjrzał przez okienko w drzwiach i zdołał kątem oka dojrzeć kawałek czyjejś stopy. OK, a więc strażnik, ewentualnie paru, stał na zewnątrz. Z tą informacją można było już coś zrobić.
Alex przygotował broń i przeciągnął kartę przez szczelinę w zamku. Dało się słyszeć ciche piknięcie, ale oczywiście nic poza tym. Wyglądało na to, że kod jednak był potrzebny.
Warto było spróbować, ale nadszedł czas na bardziej radykalne środki. Alex zrobił więc jedyną rzecz, jaka mu pozostała: zapukał. Potem natychmiast uskoczył w bok i rozpłaszczył się na ścianie. Chodziło o to, żeby cieć na zewnątrz drzwi otworzył, a nie wezwał posiłki, które zajęłyby się Alexem w środku.
Alex wstrzymał oddech, nasłuchując. Przez chwilę obawiał się, że nic z jego genialnego planu nie wyszło, ale po kilkunastu sekundach dało się słyszeć kolejne piknięcie, potem następne i drzwi zaczęły się otwierać.
Alex czekał spokojnie, aż zobaczy głowę strażnika, a potem - zanim ten miał czas się obejrzeć - po prostu go zastrzelił. Skrzywił się trochę na hałas, jaki wywołała seria z automatu, ale teraz nie miało to już większego znaczenia. Za chwilę w otwartych drzwiach pojawił się kolejny strażnik, który nawet zdążył wycelować, ale nic poza tym; zaraz dołączył do kolegi na podłodze, podziurawiony kulami.
Alex poczekał chwilę, ale wyglądało na to, że to było wszystko w temacie uzbrojonej ochrony, przynajmniej na razie. Wyjrzał ostrożnie na zewnątrz: ani żywej duszy, co mu było akurat na rękę. Ten las dookoła, jednak, to już może niekoniecznie. W świetle lamp rozpraszających ciemność, Alex mógł dostrzec wysokie, metalowe ogrodzenie - jakieś piętnaście metrów od miejsca, w którym stał - a za nim masę drzew.
I to było mniej więcej wszystko.
Alex odszedł kilka kroków od wejścia do budynku laboratorium i rozejrzał się. Krajobraz się nie zmienił. Budynek, a raczej to, co z niego wystawało nad powierzchnię ziemi, miał kształt kopuły, a wokół wyrastały tylko trawa, ogrodzenie i las.
Cholera, przecież ci ludzie musieli jakoś się tutaj dostać; Alex nie sądził, żeby codziennie przylatywali tu helikopterem. Poza tym i tak nie było miejsca na lądowisko.
Alex zacisnął palce na automacie i potruchtał wzdłuż ściany budynku. Ponieważ była to kopuła, brakowało niestety załamów muru, za którymi mógłby się ukryć i Alex był praktycznie cały czas na widoku. Po kilkunastu nerwowych metrach, podczas których starał się mieć oczy dookoła głowy, zobaczył jednak w końcu coś na kształt parkingu. A dokładniej placyk, na którym stały trzy samochody.
Zwolnił trochę; gdzieś niedaleko musiało być kolejne wejście. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zostawiałby jedynego środka transportu w tej głuszy, żeby potem urządzać sobie spacery.
Alex przywarł do ściany budynku. Nie był to zbyt dobry kamuflaż, ale wyboru też nie było. Ostrożnie poruszał się naprzód, wypatrując budki strażniczej, albo chociaż jakiegoś podejrzanego ruchu. W końcu po paru metrach, za zakrzywioną ścianą kopuły, ukazało się kolejne wejście, przed którym stał ochroniarz z bronią w rękach. Alex ostrożnie przymierzył się do strzału, ale w tym właśnie momencie ochroniarz wszedł do środka.
Alex zmarszczył brwi. Później schylił się, próbując na wszelki wypadek zrobić z siebie jak najmniejszy cel i pobiegł w tamtą stronę.
Kiedy dotarł do okalającego wejście niewielkiego występu w murze, strażnika nadal nie było nigdzie widać.
Alex ostrożnie wyjrzał za występ - pusto.
Nie czekając dłużej, aż ktoś się zjawi i zniweczy cały jego dotychczasowy wysiłek, Alex rzucił się pędem w stronę parkingu. Kolbą automatu wybił okno w mało rzucającym się w oczy Volvo, otworzył drzwiczki i wskoczył do środka. Potem pogrzebał trochę w kabelkach pod deską rozdzielczą, aż udało mu się zapuścić silnik.
Kątem oka widział już jakieś poruszenie wokół budynku, a za moment usłyszał strzały. Nie tracąc więc ani chwili, skierował samochód w stronę bramy w ogrodzeniu, która na szczęście znajdowała się tuż przy parkingu. Udało mu się ją staranować z niewielkim tylko uszczerbkiem dla samochodu i Alex wyjechał na coś w rodzaju utwardzonej drogi między drzewami.
Wrzucił następny bieg i popędził przed siebie.
xx xx xx
W pokoju 1013 wewnątrz budynku, który Alex Krycek porzucił właśnie z takim pośpiechem, panna Dolittle wpatrywała się w monitor, na którym widniała rozwalona główna brama laboratorium.
- Uciekł - stwierdziła w końcu oskarżycielskim tonem. - Wszczynać pościg?
Siedzący obok doktor Roberts westchnął, aż kartka z wydrukiem komputerowym, leżąca na stole, sfrunęła na ziemię. - Nie. Niech jedzie.
Panna Dolittle zasznurowała usta, powstrzymując się od komentarza.
Doktor podniósł kartkę z podłogi i poprawił okulary. - Powinniśmy się zbierać. Proszę zadbać, żeby do jutra laboratorium było wyczyszczone.
-6-
Alex patrzył przez okno, jak po przeciwnej stronie ulicy, chłopak odprowadził dziewczynę pod drzwi jej mieszkania. Dziewczyna pocałowała chłopaka w policzek i weszła do środka, nie zapraszając go. Chłopak postał jeszcze chwilę na ulicy, potem zrobił w tył zwrot i odszedł - frustracja w każdym jego ruchu.
Alex podniósł wzrok i wpatrzył się w niebo. Był późny wieczór, niebo było zasnute chmurami i zapowiadało się na deszcz. Dopiero teraz, po miesiącu od opuszczenia laboratorium Syndykatu, Alex zaczął ten widok traktować jako normalny. Kilka miesięcy pod ziemią miało swój wpływ na człowieka.
Wtedy, zaraz po wydostaniu się z laboratorium, Alex stwierdził, że nie ma jednak takiego kolosalnego pecha, jak myślał: po wyjechaniu z lasu, trafił na drogowskaz, z którego wynikało, że najbliższe miasto jest tylko dwadzieścia kilometrów dalej.
To dobrze. W mieście łatwiej było zniknąć w anonimowej masie mieszkańców i zgubić ewentualny pościg. Alex mógł też zostawić gdzieś samochód i kupić czyste ubranie. Nawet w dużych miastach krwawe plamy na koszuli na ogół wzbudzały zainteresowanie.
Samochód zostawił w jednej z bocznych ulic przedmieścia. Przeszedł kilkanaście metrów, natrafił na suszące się przed jednym z domów pranie i "pożyczył" ze sznurka koszulę. Doprawdy, jeśli ludzie nie chcieli, żeby im ktoś podkradał pranie, mogli je zbierać na noc.
A samochody chować do garażu. Nikomu nie można było w dzisiejszych czasach ufać.
Alex zręcznie otworzył drzwiczki swoim zrobionym z łyżeczki nożykiem, który ciągle jeszcze miał przy sobie, i ruszył w stronę centrum.
Za część pieniędzy zabranych strażnikowi wynajął pokój w motelu i kupił coś do jedzenia. Będzie musiał dotrzeć jakoś do Waszyngtonu, chociaż z drugiej strony to teraz może jednak lepiej byłoby się nie pokazywać tam, gdzie urzędował Spender.
Może zamiast tego pojedzie do Chicago albo Nowego Jorku. W każdym z tych miast, w strategicznych punktach, miał wynajęte skrytki, a w nich schowane komplety dokumentów (żadne na nazwisko Krycek), broń i trochę pieniędzy.
Alex przeliczył ile mu jeszcze zostało. Na bilet autobusowy powinno wystarczyć.
I tak, prawie cały ostatni miesiąc Alex spędził w Nowym Jorku. Odnowił niektóre kontakty i nawet wykonał jedną małą robótkę (człowiek musiał jakoś zarabiać na życie), ale kiedy zorientował się, co mu z tych jego guzów na plecach rośnie, zaszył się w swojej kryjówce na dobre.

Nie było na to innego słowa, po prostu spanikował. Z pierwszego szoku otrząsnął się jednak stosunkowo szybko, w duchu dosyć dumny z tego, że jak pierwszy raz zobaczył wyżynającą mu się po obu stronach kręgosłupa strukturę kostną, pokrytą delikatną szarą błoną, to przynajmniej nie zemdlał.
Alex z kwaśną miną kontemplował swoje podarte swetry. Każdy z nich musiał przeciąć na plecach w dwóch miejscach: od dołu do ramion, żeby móc je w ogóle założyć. Teraz przynajmniej nie marzł, a że reszta swetra była w trzech częściach to już inna sprawa.
Nie mógł już jednak zrobić tego samego z płaszczem, tym bardziej, jeśli chciał jeszcze kiedyś wyjść na ulicę. Nie było rady, musiał się tych skrzydeł jakoś pozbyć.
Stąd też telefon do Muldera. Jeśli Alex zdołałby się jakoś wkupić w jego łaski, to Scully może zgodziłaby się skrzydła odciąć. Była przecież w końcu lekarzem. Miała co prawda jakby więcej doświadczenia z trupami, ale prosta amputacja nie powinna sprawić jej problemów. Alexem lekko wstrząsnęło na myśl, że znowu kolejne części jego ciała pójdą pod nóż i tym razem to na jego własne życzenie.
Do Scully miał jednak trochę więcej zaufania, niż do bandy ruskich wieśniaków. Poza tym Scully nigdy nic do niego nie miała. No, przynajmniej od czasu, kiedy okazało się, że to jednak nie Alex zabił jej siostrę. Przynajmniej nie nienawidziła go z taką pasją, jak Mulder więc istniała spora szansa, że Alex po operacji obudzi się bez skrzydeł, ale resztę będzie miał nadal nietkniętą.
Pozostała kwestia, czym skutecznie omamić Muldera. Eksperymenty Konsorcjum... Jak tylko Mulder go zobaczy, będzie miał te swoje informacje o nich. Akurat te eksperymenty trudno było przegapić.
A co, jeśli będzie chciał więcej? Może Mulder doceniłby kilka faktów na temat tego, co naprawdę widział w bazie Wiekamp po tym, jak wyczyścili mu pamięć po wizycie w jej gościnnych progach. Hm... trzeba było o tym pomyśleć.
Alex wyciągnął się na łóżku i podłożył ręce pod głowę. Było mu potwornie niewygodnie - znowu zapomniał o skrzydłach. Westchnął ciężko i przekręcił się na brzuch, omal nie dostając zeza, kiedy spróbował spojrzeć na wezgłowie łóżka jakieś dziesięć centymetrów od swojego nosa.
Odwrócił głowę w stronę okna. Do wyboru miał jeszcze przeciwległą ścianę z gustowną tapetą w różyczki, ale ten widok akurat mało go pociągał.
Alex przymknął oczy, myśląc o jutrzejszym dniu. Specjalnie wyznaczył Mulderowi spotkanie właśnie wtedy, akurat po zakończeniu zjazdu, na którym była Scully, bo miał nadzieję, że Mulder przyprowadzi ją ze sobą. Alex myślał sobie, że jeśli spotka się z obydwojgiem naraz, to będzie się musiał spowiadać ze swoich ostatnich przygód też tylko raz, a poza tym Mulder może będzie w obecności damy pamiętał o manierach i chociaż raz obejdzie się bez rozlewu krwi. Przynajmniej tej, należącej do Alexa.
Tu Alex parsknął pogardliwie, Jasne. I co jeszcze?
To się na serio stawało męczące. Przy każdym ich spotkaniu Mulder zachowywał się tak, jakby Alex wyrżnął w pień całą jego rodzinę i wszystkich przyjaciół, zamiast załatwić tylko ojca. Który, nawiasem mówiąc, daleki był od ideału. To było okropnie niesprawiedliwe.
Alex poużalał się nad sobą przez chwilę, ale zaraz wrócił myślami do jutrzejszego spotkania. Jeśli Scully będzie razem z Mulderem, to może spojrzałaby profesjonalnym okiem na skrzydła? Alex nie oczekiwał, że natychmiast zostanie położony na stół operacyjny, ale im szybciej Scully będzie miała tzw. pełny obraz sytuacji, tym szybciej coś z nim zrobi. Może. Alex będzie się musiał postarać.
No i jeżeli będą tu we trójkę to może da się to wszystko załatwić na miejscu i Alex nie musiałby wracać do Waszyngtonu. W obecnym stanie czuł się jednak bezpieczniej z dala od Spendera i jego kumpli. Nie zauważył co prawda, żeby ostatnimi czasy ktoś na niego polował - wyglądało na to, że Roberts nawet go nie szukał - ale trzeba było uważać na dawnych "przyjaciół".
Alex zasnął, mając nadzieję, że Mulder chociaż tym razem nie będzie się głupio upierał przy spotkaniu swojego "informatora" sam na sam, tylko jak każdy porządny agent FBI, zabierze ze sobą partnerkę. Mógł się założyć, że gdy Mulder przepadał gdzieś w trakcie dochodzenia, Scully miała tego równie dosyć, co kiedyś on sam. Może pewnego dnia usiądą ze Scully przy piwie i dietetycznej Coli i poopowiadają sobie co lepsze historie z czasów partnerowania Mulderowi.
Tak, to byłoby słodkie, ale raczej mało prawdopodobne. Może za jakieś dwadzieścia lat, jak wszystko dobrze pójdzie. Alex miał jednak wrażenie, że czekanie z zapartym tchem na to spotkanie może się niestety skończyć tylko uduszeniem.
CZĘŚĆ 3
Autor: Ad Absurdum
Artysta:
![[livejournal.com profile]](https://www.dreamwidth.org/img/external/lj-userinfo.gif)
Fandom: Z Archiwum X
Ograniczenie wiekowe: 15
Genre: Gen, Akcja/Przygoda, Wingfic
Streszczenie: Kiedy Konsorcjum decyduje się zrobić z Alexa Kryceka królika doświadczalnego, efekt trochę przerasta oczekiwania tudzież przyprawia Muldera i Scully o ból głowy.
Ramy czasowe: Koniec sezonu 5.
Ostrzeżenia: Rosyjski (z którego poprawnością może być różnie), trochę przekleństw, humor, inspiracje (wśród których m.in. "Biały walc" Andrzeja Rosiewicza i "This Is Spinal Tap").
Ilość słów: 6.157 (całość 25.090)
A/N: Żeby nadać fikowi jakąś strukturę, ale głównie po to, by napisać wymagany limit słów, użyty został prompt meme: z dowolnej książki bierzemy pierwsze zdanie ze strony 10, potem pierwsze ze strony 20, 30 itd. Idea był taka, żeby do każdego zdania napisać 1000 słów, ale w niektórych przypadkach wyszło więcej, w niektórych mniej, a w jeszcze innych któraś strona została opuszczona. Książka to "Rendezvous in Black" Cornella Woolricha, a zdania w ich oryginalnym brzmieniu podane są na końcu fika.
Tytuł wzięty z piosenki zespołu The Monochrome Set.
CZĘŚĆ 1

-5-
Prawie cztery miesiące minęły odkąd Alex trafił do laboratorium Syndykatu, w ręce doktora Robertsa i jego współpracowniczki. Nie nudził się przez ten czas; właściwie to jego pobyt tam można było określić każdym innym słowem oprócz nudny.
Niepokojący i przyprawiający o gęsią skórkę jako pierwsze przychodziły na myśl. To pierwsze zwłaszcza wtedy, kiedy Alex przyłapał doktora na czułym zerkaniu w swoją stronę, a to drugie głównie w pierwszych dniach, kiedy Alexowi bez przerwy śniły się zaśnieżone połacie krajobrazów. Czasem budził się rano w swojej celi, by zobaczyć szybko topniejący szron na metalowej szafce obok łóżka.
Na szczęście teraz już się to nie zdarzało. Alex miał z początku pewne podejrzenia, że Roberts i panna Dolittle próbowali przyprawić go o zapalenie płuc. Czy to z ciekawości, czy dla jakichś wątpliwych celów naukowych, nie był w stanie dociec, więc kiedy szron przestał się pojawiać, Alex przestał też zawracać sobie tym głowę.
Najbardziej mrożący krew w żyłach moment nastąpił jednak dopiero wtedy, kiedy Alex na własne oczy zobaczył, że jego ręka faktycznie zaczyna odrastać. Proces był powolny, ale Alex pewnego dnia zauważył, że kikut jest o dwa, może trzy centymetry dłuższy. Wtedy myślał, że albo będzie miał atak paniki, albo się rozpłacze. Na szczęście ani jedno, ani drugie nie nastąpiło, ale resztę dnia Alex przeleżał na pryczy, wpatrując się w sufit, w stanie lekkiego szoku. Radosnego szoku, ale jednak.
Od tamtego też momentu, Roberts zaprzągł Alexa do kieratu, figuratywnie mówiąc. Doktor przedstawił mu długi na dwie strony plan ćwiczeń i wręcz zapędził do nich. Alex codziennie musiał przebiec kilka kilometrów na bieżni, nie mówiąc już o pompkach, wyciskaniu sztangi i jodze - osobistym koniku Robertsa, z którego doktor był szczególnie dumny.
Normalnie Alex kazałby doktorowi spadać, tylko ująłby to mniej kulturalnie, ale teraz był wdzięczny za to, że ma co robić. Podczas treningów mógł się przynajmniej porządnie zmęczyć i skupić na czystej fizyczności zajęcia, zamiast myśleć o wszystkim innym. Na przykład o tym, że wstrzyknięto mu Obce DNA i że jego ciało zaczyna się zmieniać, bo chociaż była to zmiana, na którą czekał, to jednak odrastanie uciętych kończyn trudno było nazwać czymś naturalnym. Przynajmniej u ludzi.
Każdego więc wieczoru, kiedy Alex ledwo żywy padał na łóżko, ciężko mu było wykrzesać z siebie niechęć do Robertsa za to, że ten dawał mu zajęcie. Robienie papierowych żab i łódeczek jedną ręką było jednak zabawne tylko na krótką metę.
Poza tym, ćwiczenia miały tę dodatkową zaletę, że Alex był teraz w świetnej formie. Prawdopodobnie, gdyby zaszła taka potrzeba i jak tylko zeszłyby mu nowe zakwasy, mógłby nawet wystartować w maratonie i wygrać go bez specjalnej zadyszki.
Właściwie to jedyną rzeczą, jakiej mu brakowało było świeże powietrze i słońce. Alex nie miał tak naprawdę pojęcia, gdzie laboratorium się mieściło: pod ziemią, w szczerym polu, czy może wręcz przeciwnie, w wieżowcu pośrodku dużego miasta. Odkąd tu był nie widział ani jednego okna i jedyną wskazówką, że cały budynek mógł mieć więcej niż jedno piętro - obojętnie czy w głąb, czy wzwyż - były znaczki ewakuacyjne na korytarzu: "Stairs this way".
Dobrze, że przynajmniej nie miał klaustrofobii. Po atrakcjach Północnej Dakoty i siedzenia razem z tym przeklętym UFO w ciemnym silosie, prawie nabawił się lęków nocnych, ale klaustrofobii na szczęście jakoś udało mu się uniknąć.
Alex westchnął i po raz kolejny przyjrzał się swojej nowej ręce. Zadziwiający był to widok, chociaż sama ręka wyglądała normalnie. No, może poza palcami, które nie zdążyły się jeszcze uformować. Wyglądało to tak, jakby były po prostu ucięte: stawy u nasady palców były widoczne, ale tkanka je okrywająca była zabliźniona, jak po starej amputacji. Jakieś dwa, trzy tygodnie musiały pewnie jeszcze minąć zanim cały proces mógł dobiec końca. Jeśli potem miałby mieć całą swoją rękę nareszcie z powrotem, Alex był w stanie znosić sztuczne światło i recyklingowane powietrze, dzień w dzień, jeszcze długo.
Alex znowu poczuł ból w kościach śródręcza i syknął cicho. Uczucie było podobne do tego po oparzeniu, to samo pieczenie i pulsowanie krwi. Alex przyjmował to jednak zazwyczaj ze spokojem bo ból ten oznaczał po prostu, że to, co wstrzyknął mu Roberts działało. Przez ostatnie miesiące Alex zdążył się już zresztą do niego przyzwyczaić i tylko czasem nie mógł powstrzymać się od grymasu. O lekach przeciwbólowych nie chciał jednak nawet słyszeć. Roberts sam mu je zaproponował jeszcze na samym początku, kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy, ale Alex mimo wszystko nie ufał do końca doktorowi.
Leżąc na pryczy, Alex przekręcił się na plecy i spróbował podrapać o powierzchnię łóżka. Znowu swędziało go gdzieś w okolicach łopatek. Było to dosyć wkurzające bo mimo, że zawsze swędziało go w tym samym miejscu, to Alexowi i tak nigdy nie udało się w nie dokładnie trafić, by w końcu porządnie się podrapać. Dobrze, że nie zdarzało się to często bo zacząłby się czochrać o ściany jak niedźwiedź o drzewa. Imydż nieszczególny, zwłaszcza jeśli chciało się uchodzić za wyrafinowanego mordercę z klasą, nawet jeżeli przez ostatnie miesiące paradowało się jedynie w piżamie. Jakieś standardy należało zachować.
Kolejne dwa tygodnie minęły spokojnie. Nie wydarzyło się nic szczególnego poza tym, że proces regeneracji ręki Alexa zakończył się. Ręka była cała, zdrowa i aż po koniuszki palców wyglądała dokładnie tak samo, jak przed amputacją. Dzięki ćwiczeniom mięśnie zdążyły nabrać masy, tak że nic nie wskazywało na to, że jeszcze kilka miesięcy temu nie istniały w ogóle. Doktor Roberts za każdym razem, kiedy widział Alexa patrzył na jego rękę z takim rozmiłowaniem w oku, jakby to było jego własne dziecko; za to Alex nie mógł przestać wodzić swoją nową dłonią po powierzchni ścian i mebli, tylko po to, by poczuć ich fakturę.
- To kiedy będę mógł wyjść? - Alex zapytał, kiedy Roberts kolejny raz oglądał jego rękę. Doktor zdecydowanie miał jakiś fetysz.
- Hm? - Roberts zginał każdy palec Alexa po kolei, z wyraźną przyjemnością obserwując pracę mięśni.
Alex czuł, że ręce doktora były chłodne. Chłodniejsze niż jego własne. To było naprawdę niesamowite, ile taka banalna rzecz dawała radości jeśli mogło się jej doświadczyć znowu na własnej skórze.
- No, teraz kiedy eksperyment się skończył - Alex mówił dalej. - Mam rękę więc to już koniec, nie? Eksperyment się udał i już mnie nie potrzebujecie.
Doktor wyglądał na zdziwionego tymi słowami. Potem jednak uśmiechnął się, w zamyśle pewnie uspokajająco, ale skutek odniosło to raczej niewielki. Alex patrzył na niego podejrzliwie.
- Tego bym nie powiedział - doktor odezwał się w końcu. - Ten eksperyment to niewątpliwie nasz sukces, - tu jeszcze raz obrzucił rękę Alexa czułym spojrzeniem, - ale chcielibyśmy sprawdzić jakie jeszcze możliwości daje połączenie naszych próbek z pozostałościami czarnego oleju w pana organiźmie.
Tego Alex się nie spodziewał. Rozchylił lekko usta jakby chciał coś powiedzieć, ale Roberts jeszcze nie skończył. - Myślę, że następną rundę testów zaczniemy za tydzień. - Doktor poklepał Alexa po ramieniu.
Alex nachmurzył się, aż u nasady nosa pojawiła mu się głęboka zmarszczka. Nie było dobrze. Wyglądało na to, że miał siedem dni, żeby wypisać się z całego interesu i zniknąć. Może nawet mniej jeśli Roberts zdecydowałby, że jednak nie chce mu się tyle czekać. Dawało to więc cztery, pięć dni, żeby się ulotnić.
Alex myślał intensywnie więc nie zwrócił uwagi na to, jak ręka doktora przesunęła się po jego plecach. Roberts miał wyraźnie zaintrygowaną minę. Panna Dolittle uniosła brew, ale nic nie powiedziała, a Alex zareagował dopiero kiedy poczuł, że doktor oklepuje go po tych plecach dziwnie długo.
- O co chodzi? - Alex odchylił się nieco, usiłując uciec od poufałych gestów Robertsa.
- O nic. - Doktor wyglądał na podejrzanie zadowolonego. Znowu. - Może pan iść do siebie.
Alex wstał i wyszedł, jak zwykle w towarzystwie panny Dolittle. Konwersacja po drodze nie kleiła się, również jak zwykle. Właściwie to i Alex i panna Dolittle szli w całkowitym milczeniu.
Alex dał sobie spokój z rozmową już jakiś czas temu bo odpowiedzi panny Dolittle były rozczarowująco monosylabiczne, albo w ogóle nie chciało jej się z nim gadać. Niestety, najdłuższa ich rozmowa miała miejsce na samym początku wtedy, kiedy dowiedział się, że współpracowniczka doktora likwiduje jego nieudane eksperymenty na dobre. Nieszczególnie zachęcało to do bliższych kontaktów, ale dałoby się z tym żyć, gdyby panna Dolittle nie roztaczała takiej aury zimnego profesjonalizmu, że praktycznie mroziła wszystko dookoła. Łącznie z libido Alexa. W sumie trochę szkoda.
W swojej celi Alex opadł ciężko na pryczę. Pogmerał ręką pod materacem, plastikowa łyżeczka - teraz naostrzona, i to niemałym wysiłkiem, tak, że można już było zrobić komuś poważne kuku - dalej tam leżała. Należało się zastanowić, kiedy i jak jej użyć. Dzisiaj raczej nie bo panna Dolittle zamknęła drzwi do celi na klucz. Teraz rzadko już to robiła, ale pewnie pomyślała, że rewelacje doktora wywołają u Alexa nieodpartą chęć zabrania się i opuszczenia gościnnych progów laboratorium. Przewidująca bestia.
Alex oparł się plecami o ścianę. Będzie musiał to przeczekać. Miał tylko nadzieję, że ten nawrót ostrożności nie będzie trwał zbyt długo. Drzwi były tak skonstruowane, że od środka zamek nie miał żadnych widocznych elementów, nawet dziurki od klucza, a framuga zachodziła na wewnętrzną stronę drzwi. Zero nadziei na kreatywne użycie nie tylko wytrychu, ale w ogóle czegokolwiek. Jeśli pójdzie tak dalej, siedzenie i kręcenie młynka palcami wyglądało na jedyne, co można było zrobić w temacie ucieczki.
Alex kolejny raz zmienił pozycję. Był prawie pewien, że przez te pięć minut zdążył narobić sobie siniaków na plecach od opierania się o ścianę. Trochę to było dziwne bo nigdy kości aż tak mu nie sterczały, ale machnął na to ręką i poszedł spać.
Następne dwa dni minęły bez zmian. Alex dalej zasuwał na treningach i nadal był zamykany na noc. Zaczynało to być frustrujące.
Trzeciego dnia, kiedy brał prysznic, Alex zauważył coś dziwnego. Przesunął ręką po plecach jeszcze raz - o tyle, ile mógł, trochę gimnastyki to wymagało - żeby się upewnić, ale rezultat był ten sam: wyraźnie wyczuwalne guzy na łopatkach.
Alex wyszedł spod prysznica i odwrócił się do lustra, żeby się w nim przejrzeć. O mało się nie przewrócił, kiedy zobaczył, że guzy były mniej więcej wielkości pięści. Nic dziwnego, że ostatnio tak niewygodnie spało mu się na plecach.
Jeszcze raz spróbował dotknąć jednego z nich; pod skórą dawało się wyraźnie wyczuć kość.
Alex zaklął szpetnie. Co to niby miało być? Roberts zamierzał zmienić go teraz w wielbłąda, czy jak?
Ubierając się, Alex cały czas mamrotał niewybredne epitety pod adresem doktora. Może i powinien spodziewać się czegoś takiego, ale sądził, że eksperymenty ograniczą się tylko do regeneracji jego ręki. Durak. Jeśli Syndykat dostał już kogoś w swoje łapy, to tak prędko go nie wypuszczał, a on powinien wiedzieć to najlepiej. Nie było powodu przypuszczać, że Roberts różnił się czymkolwiek od reszty "naukowców" na usługach Konsorcjum. Mógł mieć o niebo lepsze podejście do swoich szczurów laboratoryjnych, ale to wszystko.
Alex przemierzał celę w tę i z powrotem, próbując wziąć się w garść przynajmniej na tyle, by nie rzucić się na Robertsa, jak tylko go zobaczy. Poza tym, że panna Dolittle z miejsca wpakowałaby mu kulkę w jakieś wrażliwe i istotne dla dalszego przeżycia miejsce, nieważne jak udanym był eksperymentem, to Roberts i tak był jedyną nadzieją Alexa i na wyjaśnienia, i na ewentualne pozbycie się tych... narośli. Alex wzdrygnął się - naprawdę miał nadzieję, że Roberts nie zamierzał wyhodować mu garba.
W tym momencie w zamku zgrzytnął klucz, a w drzwiach pojawił się doktor. Bez panny Dolittle, za to z tacą ze śniadaniem. Alex już zaczął się wrednie uśmiechać, ale za plecami Robertsa zauważył strażnika, jak zwykle uzbrojonego po zęby.
Cholera. Pomimo tego, że strażnik został za drzwiami, to dalej miał doskonały widok na to, co działo się w celi. Alex stwierdził, że jednak będzie musiał załatwić to po dobroci.
Nie czekając nawet aż doktor odłoży tacę, Alex ściągnął koszulę, odwrócił się i wskazał kciukiem przez ramię.
- Co to ma być? - spytał ponuro.
Doktorowi z wrażenia taca mało co nie wypadła z rąk. Takiego stripteasu i to z samego rana się nie spodziewał. Kiedy już jednak doszedł nieco do siebie i przyjrzał się plecom Alexa bliżej, nie mógł powstrzymać okrzyku zadowolenia.
Pochylił się, żeby dokonać dokładniejszych oględzin, cały czas przy tym mamrocząc - O tak, o tak, świetnie.
Najpierw trochę pouciskał skórę i mięśnie wokół lewej łopatki Alexa, stopniowo schodząc niżej i przesuwając palce wzdłuż żeber. Potem powtórzył procedurę z prawej strony i w końcu jego dłonie spoczęły na guzach.
- Czuje pan coś?
Alex obserwując doktora przez ramię, uniósł je lekko. - Nacisk?
Czuł też ciepły, podekscytowany oddech doktora i gdyby nie miał pewności, że to reakcja tylko i wyłącznie na anomalie na jego plecach, mogłoby się zrobić trochę dziwnie.
W końcu jednak Alex dosyć miał tego obłapiania, więc zrobił krok do przodu, wyswobadzając się z objęć doktora i zaczął z powrotem zakładać koszulę.
- No więc? - spytał, wciągając ją przez głowę. - Co to jest?
Roberts patrzył na Alexa roziskrzonym wzrokiem, który przywodził na myśl wszystkie opowieści o szalonych naukowcach tudzież wygłodniałą hienę.
- Nie wiem. - Doktor wydawał się być niepomiernie uszczęśliwiony tym faktem. - Ale zaraz zrobimy prześwietlenie i kilka testów. Proszę ze mną, panie Krycek.
Alex stanął tuż obok doktora i ze srogą miną spojrzał na niego z góry. Tak jest, bój się, doktorku. Albo przynajmniej uświadom sobie, że w każdej chwili może ci się stać coś bardzo nieprzyjemnego. Takie zastraszanie nie było to najłatwiejszym zadaniem bo raz, że doktor był prawie tego samego wzrostu co Alex, więc patrzenie z góry wymagało nieco wysiłku, a dwa, że tuż za drzwiami stał strażnik, który właśnie wycelował w Alexa broń.
- Jeśli pan coś spieprzył, może pan pożałować. - Nie na darmo Krycek był jednym z najlepszych płatnych zabójców. Nawet w tak niesprzyjających warunkach był w stanie zrobić odpowiednie wrażenie, które chyba jednak spłynęło po doktorze, jak woda po kaczce. Roberts uśmiechnął się bowiem dobrotliwie, jak do ukochanego, lecz mało rozgarniętego dziecka i powiedział:
- Proszę się nie martwić.
Alex rozchylił nozdrza, ledwie hamując wściekłość. Roberts, nie zwracając na to uwagi, dotknął lekko jego pleców i wskazując drzwi, dodał - Pan przodem.
Alex zazgrzytał zębami, ale posłusznie ruszył we wskazanym kierunku. Mijając strażnika, obdarzył go jadowitym spojrzeniem i na tym niestety musiał poprzestać. Pewnej otuchy dodała mu myśl, że będzie mógł się trochę z nim zabawić przy ucieczce, więc kiedy dotarli z Robertsem do laboratorium i oczekującej tam panny Dolittle, Alex nie wyglądał już jakby chciał powystrzelać wszystkich w promieniu kilometra.
- Panno Dolittle, - doktor zaraz przeszedł do rzeczy, - proszę przygotować skaner i rentgen.
Kobieta zniknęła w pomieszczeniu obok, a Alex klapnął na krzesło przy jednym z długich laboratoryjnych stołów. Roberts zakrzątnął się koło strzykawek, próbówek i innego ustrojstwa i Alex mógł się założyć, że następne jego słowa będą brzmiały...
- Proszę zacisnąć dłoń, pobierzemy krew. - Doktor założył opaskę uciskową na lewą rękę Alexa i przygotował igłę.
No i proszę, Alex znowu miał rację. Gdyby jeszcze na coś się to przydało.
Roberts użył przezroczystej fiolki i Alex z ulgą zauważył, że krew, która do niej spływała była czerwona. Gdzieś tam w zakamarkach jego umysłu czaiła się jednak obawa, że najgłupsze skaleczenie może pozbawić go komfortowej iluzji pełnego człowieczeństwa. Alex nie był pewien jak zareagowałby na widok zielonej krwi u siebie. To, że znowu miał rękę było cudem, ale taka widoczna i kompletna obcość najzwyczajniej napawała go obrzydzeniem i strachem.
Alex zadrżał lekko, kiedy doktor wyjął igłę z żyły. Nie był pewien, czy ten to zauważył, ale dotyk Robertsa przechodzący prawie niezauważalnie w delikatnie łaskoczącą pieszczotę wewnętrznej strony dłoni Alexa, dał mu znać, że jednak zauważył.
Za sekundę Roberts odwrócił się do niego plecami i zajął pobraną próbką, jakby nic się nie zdarzyło. Alex zamrugał powiekami, zastanawiając się, czy czasem ten niespodziewany atak empatii doktora mu się nie przywidział. Byłoby z nim gorzej, niż myślał, jeśli jego przywidzenia miałyby przybierać postać troskliwych naukowców Syndykatu.
Alex zerknął niepewnie na doktora. Widoczny skrawek jednego policzka i ucho były nieco zaczerwienione; kącik ust Alexa drgnął w mimowolnym uśmiechu.
W tym momencie wróciła panna Dolittle, oznajmiając, że wszystko gotowe.
- Znakomicie. - Doktor miał błysk satysfakcji w oku i w dalszym ciągu rumieniec ekscytacji na twarzy. - Panie Krycek, zapraszam.
Alex podniósł się i raczej bez entuzjazmu ruszył za doktorem.
Kiedy zaliczył już półgodzinny skan i rentgena, doktor wskazał na leżankę. - Proszę się położyć, zrobimy jeszcze jeden test.
Alex ułożył się, starając się cały czas mieć na oku Robertsa i krzątającą się z boku pannę Dolittle. Kto wiedział, co mogło im strzelić do głowy?
Doktor usiadł obok Alexa i zauważywszy jego nieufne spojrzenie, powiedział uspokajającym tonem - Proszę się nie martwić. Przecież nie będziemy pana torturować. - Po czym uśmiechnął się szeroko.
Może i tortur w planie nie było, ale Alex nie spuszczał wzroku z doktora bo jednak wolał widzieć, co go czeka, nawet jeśli nie mógł zrobić nic poza patrzeniem.
Panna Dolittle stanęła u boku Robertsa i podała mu strzykawkę. Alex mało co nie jęknął na jej widok (strzykawki, nie panny Dolittle): była to ta sama, przez którą podawano mu te cholerne koktaile z DNA i niewiadomo czego jeszcze. Alex nie był nawet świadomy tego, jak mocno przygryzał dolną wargę, kiedy doktor robił zastrzyk.
Tyle wyszło z "testów w przyszłym tygodniu". I jak tu można było komuś zaufać?
Kiedy już cała zawartość strzykawki znalazła się w organiźmie Alexa (i czy nie była to po prostu cudowna myśl?), Alex odczekał chwilę aż miejsce po wkłuciu przestało krwawić, a potem usiadł. Kiedy spróbował jednak wstać, zakręciło mu się w głowie. W następnej chwili poczuł jak wstrząsa nim dreszcz i zdążył jeszcze tylko warknąć słabo - Co do... - zanim stracił przytomność.
Jego oddech zmroził szkła okularów Robertsa, który pochylił się nad nim, by zbadać puls.
- Zmienił pan mieszankę, doktorze - panna Dolittle stwierdziła raczej, niż zapytała, obserwując reakcję obiektu numer 01 i czyniąc stosowne notatki.
- Owszem. - Roberts wyprostował się, usatysfakcjonowany stanem pulsu swojego pacjenta i tym, że na zgon się w najbliższym czasie nie zanosiło. Polubił swojego szczurka.
Doktor zdjął okulary i nachuchał na nie, żeby je odmrozić, a potem przetarł brzegiem fartucha. - Trzeba było trochę przyspieszyć proces. Teraz pełen efekt powinien być widoczny w ciągu miesiąca.
Panna Dolittle kiwnęła głową i odłożyła kartę z notatkami.
- Zabiorę go z powrotem do pokoju.
- Tak, proszę. - Doktor otworzył drzwi i panna Dolittle wyjechała z leżanką (która w gruncie rzeczy bardziej przypominała szpitalne nosze na kółkach) na korytarz.
Alex obudził się z lekkim bólem głowy i niejasnym wspomnieniem skutych lodem równin i ogromnych, czarnych smoków. Albo czegoś bardzo do nich podobnego. Te wszystkie zastrzyki Robertsa z ufockimi wydzielinami dziwnie na niego działały.
Alex podniósł się z pryczy i odetchnął nieco, kiedy odkrył, że nie tylko mógł ustać na nogach, ale że wszystko wydawało się funkcjonować jak należy. Przeciągnął się, a potem dotknął ręką łopatki. Guz ciągle tam był. No cóż, oczekiwać, że zniknie tak od razu to chyba było jednak za dużo. Zwłaszcza, że Roberts nie wykazywał najmniejszej chęci, by coś z nim w ogóle zrobić. Wyglądało na to, że Alex musiał się d swoich narośli przyzwyczaić. Niedoczekanie.
Alex rozejrzał się ponuro po swojej celi. Najwyższy czas się stąd zabierać.
Przyciemnione światło wskazywało na to, że była noc, a przynajmniej pora, która w laboratorium za noc uchodziła. To trochę upraszczało sprawę. Właściwie to Alex miał nadzieję, że ją uprości i że pracownicy laboratorium byli na tyle uprzejmi, że stosowali się do zasady, że na nocnej zmianie jest zazwyczaj mniej ludzi, niż na dziennej. Zaoszczędziłoby to Alexowi pracy bo musiałby tylko jakoś unieszkodliwić strażnika przed swoimi drzwiami. Jeżeli te znowu okażą się zamknięte, to oczywiście nici z całego planu, ale należało myśleć pozytywnie. Podobno czasami to nawet pomagało.
Alex podszedł do drzwi i ostrożnie je pchnął.
Drzwi uchyliły się bezgłośnie. Alex był tak zaskoczony, że dopiero po chwili dotarło do niego, że strażnik na zewnątrz odbezpieczył broń i w niego celuje. Alex uśmiechnął się z całą niewinnością, na jaką było go stać i cofnął się, pozwalając drzwiom z powrotem się zamknąć.
Sytuacja wyglądała całkiem nieźle. Trzeba było tylko pozbyć się tego ciecia z korytarza i mieć nadzieję, że nikogo nie spotka się aż do wyjścia.
Alex zatarł ręce i podszedł do szafki, w której miał ubranie. Kiedy na samym początku jego pobytu w laboratorium panna Dolittle zaopatrzyła go w piżamę, Alex był przeświadczony, że gdy tylko spuści z oczu swoje normalne ciuchy, znikną one jak kamfora. Ku jego zdziwieniu tak się jednak nie stało - koszula, dżinsy i para skarpetek (plus pasek) nadal leżały sobie spokojnie tam, gdzie je zostawił. Niestety, buty i kurtkę należało już chyba spisać na straty. Alex nie widział ich od kiedy po raz pierwszy ocknął się w swojej celi i teraz też nie miał pojęcia, gdzie ich szukać. Trudno, nie można było mieć wszystkiego.
Poprzestawszy na tej refleksji, Alex szybko się przebrał i sięgnął pod materac na pryczy. Eks-łyżeczka, teraz przypominająca raczej niezgrabny, spiczasty nożyk, była jedyną rzeczą, którą mógł spacyfikować strażnika. Tym albo nieodpartym urokiem osobistym i/lub wzięciem go na litość. Alex nie miał jednak wielkich nadziei na to, że strażnik wzruszy się łzawą opowieścią o ciężkim życiu Alexa Kryceka (ani, że okaże się wrażliwy na różnorakie wdzięki tegoż) i puści go wolno. Ot, takie miał przeczucie.
Alex ukrył nożyk w rękawie i znowu otworzył drzwi. Przez ostatnie pięć minut sytuacja na zewnątrz nie zmieniła się ani trochę. I dobrze.
Alex uśmiechnął się do strażnika, starając się wyglądać w miarę przyjaźnie. Chociaż nie za przyjaźnie. Należało odpowiednio skalkulować podejście, bo w końcu Alex nie chciał dostać łupnia zaraz na wstępie. Celował raczej w personę niegroźnego naiwniaka, którą akurat zdążył już przećwiczyć na Mulderze w czasach swojej ciekawej, acz krótkiej kariery u jego boku w FBI. Teraz więc danie podobnego przedstawienia powinno być jak przysłowiowa bułka z masłem.
Strażnik obserwował manewry Kryceka z marsową miną i palcem w okolicach spustu. Alex stwierdził, że czas się bardziej postarać.
Uniósł brwi i nie przestając się uśmiechać, powiedział, zacinając się lekko: - D-doktor Roberts... chciał się ze mną widzieć.
Alex zrobił ruch głową w stronę głębi korytarza. - To ja już pójdę, dobrze? - spytał i przygryzł wargę.
Kiedy jednak chciał wyminąć strażnika, ten zastąpił mu drogę.
- Żadnych wycieczek. - Jego ton nie był nawet agresywny, ale sprzeciw niekoniecznie musiał się dobrze skończyć. Więcej, było raczej pewne, że skończy się źle. - Wracaj do celi.
Alex zrobił nieszczęśliwą minę. - Ale... ale... doktor na mnie czeka, przysięgam. - Zamrugał szybko powiekami, jakby zaraz miał się rozpłakać.
Spojrzenie strażnika straciło na podejrzliwości, za to nabrało wyrazu głębokiego zniesmaczenia.
Alex, żałość w każdym słowie, sięgnął po figuratywnego asa. - Ma pan krótkofalówkę, proszę zapytać doktora jeśli mi pan nie wierzy.
Strażnik zastanowił się przez chwilę, po czym rzucając Alexowi ostatnie nieufne spojrzenie spod zmarszczonych brwi, sięgnął po krótkofalówkę przytwierdzoną do pasa. Zanim jednak jej dotknął, Krycek przeniósł wzrok na jakiś punkt za plecami strażnika i - o ile to możliwe - uśmiechnął się jeszcze szerzej, niż poprzednio.
- Doktorze! - Alex radośnie pomachał ręką.
Strażnik odwrócił się i była to fatalna w skutkach pomyłka. Alex w mgnieniu oka wyciągnął swój prymitywny nożyk i wbił go w odsłoniętą szyję mężczyzny. Potem wprawnym ruchem ręki przeciągnął w lewo, w efekcie podrzynając strażnikowi gardło.
Krew trysnęła z aorty, częściowo na podłogę, częściowo na rękaw koszuli Kryceka. Alex spodziewał się tego, ale w tych okolicznościach nie można było grymasić na kilka plam.
Z ust strażnika wydobywało się jeszcze rzężenie, ale były to już jego ostatnie chwile. Zanim ciało zwaliło się na podłogę pod własnym ciężarem, Alex złapał je i ułożył nieco delikatniej. Nie było by mądrze narobić teraz hałasu.
Przeszukując kieszenie mężczyzny, Alex znalazł identyfikator, kartę magnetyczną i portfel z pięćdziesięcioma dolarami w środku. Nie dało się ukryć, że strażnik już ich nie będzie potrzebował, więc Alex schował wszystko do własnych kieszeni, a potem zdjął strażnikowi buty i kamizelkę kuloodporną. Buty oczywiście na niego nie pasowały, ale z dwojga złego Alex wolał już to, że były za duże; teraz przynajmniej nie będzie musiał zwiewać na bosaka.
Ostatnią rzeczą, jaką zabrał była broń i zapasowe naboje.
Alex zatrzymał się na moment, patrząc na trupa i zastanawiając się, czy gdzieś go nie ukryć. W końcu jednak zdecydował, że powiększającej się kałuży krwi i tak nie sposób było przeoczyć. Z towarzyszącym jej trupem, czy bez, była wystarczająco widoczna dla każdego, kto mógłby tędy przechodzić, więc nie było sensu bawić się w chowanego.
Alex przerzucił pasek karabinu przez ramię i pobiegł truchtem wzdłuż korytarza, aż natrafił na drzwi prowadzące na klatkę schodową. Na szczęście droga ewakuacyjna w budynku była oznakowana jak marzenie każdego zbiega. Ktokolwiek pozawieszał te wszystkie tabliczki miał albo klaustrofobię, albo paranoję, albo pracował dla departamentu przeciwpożarowego.
Wdzięczność Alexa przygasła nieco, kiedy otworzył drzwi (zamek magnetyczny; karta, którą zabrał strażnikowi była jak znalazł) i zobaczył wymalowane na ścianie odblaskową farbą "-10".
Był dziesięć pięter pod ziemią. Lepiej było więc wziąć dupę w troki i zacząć się spieszyć. Było całkiem możliwe, że zanim dojdzie na górę, ktoś odkryje jego nieobecność i Alex będzie miał na głowie cały pluton zbirów Konsorcjum. Pół biedy jeśli stało by się to gdzieś w okolicach wyjścia - miałby wtedy cień szansy, a to zazwyczaj mu wystarczało - ale jak go złapią w okolicach poziomu -4, a nawet -2, to koniec. Namęczy się jak ostatni palant, a będzie miał z tego dokładnie nic. Kiepska perspektywa, jakby na to nie patrzeć.
Alex przeskakiwał po dwa stopnie na raz, wdzięczny Robertsowi jeśli nie za metody, to za rezultaty. Teraz przynajmniej nie miał zadyszki i nie musiał kompensować braku odpowiedniej wagi po lewej stronie. Miał nadzieję, że nie spotka doktora nigdzie po drodze bo trochę szkoda byłoby mu go zabijać.
Kiedy Alex zobaczył nareszcie "0" na ścianie, przystanął na chwilę, żeby wyrównać oddech. Miał szczerą nadzieję, że to był parter bo równie szczerze miał dosyć tej wspinaczki wysokogórskiej.
Znowu przesunął zabraną strażnikowi kartę przez czytnik przy drzwiach, zwalniając jednocześnie zamek magnetyczny. Ostrożnie uchylił drzwi, za którymi widniał kolejny korytarz. Sporym plusem było to, że był zupełnie pusty.
Alex cicho zamknął za sobą drzwi od klatki schodowej, po czym rzucił okiem na ściany. Strzałki wskazujące drogę do wyjścia w dalszym ciągu były pieczołowicie porozmieszczane w równych odstępach dla wygody i dobrego samopoczucia ewentualnych zbiegów oraz personelu placówki. Bardziej pewnie dla tych drugich, ale jakie to miało teraz znaczenie. Człowiek przynajmniej czuł, że ktoś się o niego troszczy.
Alex skręcił za róg i zobaczył przed sobą hol, a na jego końcu podwójne drzwi prowadzące nareszcie do wolności. Przez niewielkie, brudnawe okienko wpadało trochę światła, rzucanego przez lampy na zewnątrz i Alex ruszył w jego stronę, wygłodniały otwartej przestrzeni, jak wegetarianin tofu.
Trochę go niepokoił brak strażników, czy w ogóle jakiejkolwiek ochrony. Wszystko szło podejrzanie za łatwo. Kiedy podszedł do drzwi i przyjrzał się zamkowi, stwierdził jednak, że nie miał nic przeciwko łatwiźnie. Zamek był na kartę magnetyczną, ale oprócz tego miał małą klawiaturę do wklepania odpowiedniego kodu. Trochę syf.
Alex wyjrzał przez okienko w drzwiach i zdołał kątem oka dojrzeć kawałek czyjejś stopy. OK, a więc strażnik, ewentualnie paru, stał na zewnątrz. Z tą informacją można było już coś zrobić.
Alex przygotował broń i przeciągnął kartę przez szczelinę w zamku. Dało się słyszeć ciche piknięcie, ale oczywiście nic poza tym. Wyglądało na to, że kod jednak był potrzebny.
Warto było spróbować, ale nadszedł czas na bardziej radykalne środki. Alex zrobił więc jedyną rzecz, jaka mu pozostała: zapukał. Potem natychmiast uskoczył w bok i rozpłaszczył się na ścianie. Chodziło o to, żeby cieć na zewnątrz drzwi otworzył, a nie wezwał posiłki, które zajęłyby się Alexem w środku.
Alex wstrzymał oddech, nasłuchując. Przez chwilę obawiał się, że nic z jego genialnego planu nie wyszło, ale po kilkunastu sekundach dało się słyszeć kolejne piknięcie, potem następne i drzwi zaczęły się otwierać.
Alex czekał spokojnie, aż zobaczy głowę strażnika, a potem - zanim ten miał czas się obejrzeć - po prostu go zastrzelił. Skrzywił się trochę na hałas, jaki wywołała seria z automatu, ale teraz nie miało to już większego znaczenia. Za chwilę w otwartych drzwiach pojawił się kolejny strażnik, który nawet zdążył wycelować, ale nic poza tym; zaraz dołączył do kolegi na podłodze, podziurawiony kulami.
Alex poczekał chwilę, ale wyglądało na to, że to było wszystko w temacie uzbrojonej ochrony, przynajmniej na razie. Wyjrzał ostrożnie na zewnątrz: ani żywej duszy, co mu było akurat na rękę. Ten las dookoła, jednak, to już może niekoniecznie. W świetle lamp rozpraszających ciemność, Alex mógł dostrzec wysokie, metalowe ogrodzenie - jakieś piętnaście metrów od miejsca, w którym stał - a za nim masę drzew.
I to było mniej więcej wszystko.
Alex odszedł kilka kroków od wejścia do budynku laboratorium i rozejrzał się. Krajobraz się nie zmienił. Budynek, a raczej to, co z niego wystawało nad powierzchnię ziemi, miał kształt kopuły, a wokół wyrastały tylko trawa, ogrodzenie i las.
Cholera, przecież ci ludzie musieli jakoś się tutaj dostać; Alex nie sądził, żeby codziennie przylatywali tu helikopterem. Poza tym i tak nie było miejsca na lądowisko.
Alex zacisnął palce na automacie i potruchtał wzdłuż ściany budynku. Ponieważ była to kopuła, brakowało niestety załamów muru, za którymi mógłby się ukryć i Alex był praktycznie cały czas na widoku. Po kilkunastu nerwowych metrach, podczas których starał się mieć oczy dookoła głowy, zobaczył jednak w końcu coś na kształt parkingu. A dokładniej placyk, na którym stały trzy samochody.
Zwolnił trochę; gdzieś niedaleko musiało być kolejne wejście. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zostawiałby jedynego środka transportu w tej głuszy, żeby potem urządzać sobie spacery.
Alex przywarł do ściany budynku. Nie był to zbyt dobry kamuflaż, ale wyboru też nie było. Ostrożnie poruszał się naprzód, wypatrując budki strażniczej, albo chociaż jakiegoś podejrzanego ruchu. W końcu po paru metrach, za zakrzywioną ścianą kopuły, ukazało się kolejne wejście, przed którym stał ochroniarz z bronią w rękach. Alex ostrożnie przymierzył się do strzału, ale w tym właśnie momencie ochroniarz wszedł do środka.
Alex zmarszczył brwi. Później schylił się, próbując na wszelki wypadek zrobić z siebie jak najmniejszy cel i pobiegł w tamtą stronę.
Kiedy dotarł do okalającego wejście niewielkiego występu w murze, strażnika nadal nie było nigdzie widać.
Alex ostrożnie wyjrzał za występ - pusto.
Nie czekając dłużej, aż ktoś się zjawi i zniweczy cały jego dotychczasowy wysiłek, Alex rzucił się pędem w stronę parkingu. Kolbą automatu wybił okno w mało rzucającym się w oczy Volvo, otworzył drzwiczki i wskoczył do środka. Potem pogrzebał trochę w kabelkach pod deską rozdzielczą, aż udało mu się zapuścić silnik.
Kątem oka widział już jakieś poruszenie wokół budynku, a za moment usłyszał strzały. Nie tracąc więc ani chwili, skierował samochód w stronę bramy w ogrodzeniu, która na szczęście znajdowała się tuż przy parkingu. Udało mu się ją staranować z niewielkim tylko uszczerbkiem dla samochodu i Alex wyjechał na coś w rodzaju utwardzonej drogi między drzewami.
Wrzucił następny bieg i popędził przed siebie.
W pokoju 1013 wewnątrz budynku, który Alex Krycek porzucił właśnie z takim pośpiechem, panna Dolittle wpatrywała się w monitor, na którym widniała rozwalona główna brama laboratorium.
- Uciekł - stwierdziła w końcu oskarżycielskim tonem. - Wszczynać pościg?
Siedzący obok doktor Roberts westchnął, aż kartka z wydrukiem komputerowym, leżąca na stole, sfrunęła na ziemię. - Nie. Niech jedzie.
Panna Dolittle zasznurowała usta, powstrzymując się od komentarza.
Doktor podniósł kartkę z podłogi i poprawił okulary. - Powinniśmy się zbierać. Proszę zadbać, żeby do jutra laboratorium było wyczyszczone.
Alex patrzył przez okno, jak po przeciwnej stronie ulicy, chłopak odprowadził dziewczynę pod drzwi jej mieszkania. Dziewczyna pocałowała chłopaka w policzek i weszła do środka, nie zapraszając go. Chłopak postał jeszcze chwilę na ulicy, potem zrobił w tył zwrot i odszedł - frustracja w każdym jego ruchu.
Alex podniósł wzrok i wpatrzył się w niebo. Był późny wieczór, niebo było zasnute chmurami i zapowiadało się na deszcz. Dopiero teraz, po miesiącu od opuszczenia laboratorium Syndykatu, Alex zaczął ten widok traktować jako normalny. Kilka miesięcy pod ziemią miało swój wpływ na człowieka.
Wtedy, zaraz po wydostaniu się z laboratorium, Alex stwierdził, że nie ma jednak takiego kolosalnego pecha, jak myślał: po wyjechaniu z lasu, trafił na drogowskaz, z którego wynikało, że najbliższe miasto jest tylko dwadzieścia kilometrów dalej.
To dobrze. W mieście łatwiej było zniknąć w anonimowej masie mieszkańców i zgubić ewentualny pościg. Alex mógł też zostawić gdzieś samochód i kupić czyste ubranie. Nawet w dużych miastach krwawe plamy na koszuli na ogół wzbudzały zainteresowanie.
Samochód zostawił w jednej z bocznych ulic przedmieścia. Przeszedł kilkanaście metrów, natrafił na suszące się przed jednym z domów pranie i "pożyczył" ze sznurka koszulę. Doprawdy, jeśli ludzie nie chcieli, żeby im ktoś podkradał pranie, mogli je zbierać na noc.
A samochody chować do garażu. Nikomu nie można było w dzisiejszych czasach ufać.
Alex zręcznie otworzył drzwiczki swoim zrobionym z łyżeczki nożykiem, który ciągle jeszcze miał przy sobie, i ruszył w stronę centrum.
Za część pieniędzy zabranych strażnikowi wynajął pokój w motelu i kupił coś do jedzenia. Będzie musiał dotrzeć jakoś do Waszyngtonu, chociaż z drugiej strony to teraz może jednak lepiej byłoby się nie pokazywać tam, gdzie urzędował Spender.
Może zamiast tego pojedzie do Chicago albo Nowego Jorku. W każdym z tych miast, w strategicznych punktach, miał wynajęte skrytki, a w nich schowane komplety dokumentów (żadne na nazwisko Krycek), broń i trochę pieniędzy.
Alex przeliczył ile mu jeszcze zostało. Na bilet autobusowy powinno wystarczyć.
I tak, prawie cały ostatni miesiąc Alex spędził w Nowym Jorku. Odnowił niektóre kontakty i nawet wykonał jedną małą robótkę (człowiek musiał jakoś zarabiać na życie), ale kiedy zorientował się, co mu z tych jego guzów na plecach rośnie, zaszył się w swojej kryjówce na dobre.

Nie było na to innego słowa, po prostu spanikował. Z pierwszego szoku otrząsnął się jednak stosunkowo szybko, w duchu dosyć dumny z tego, że jak pierwszy raz zobaczył wyżynającą mu się po obu stronach kręgosłupa strukturę kostną, pokrytą delikatną szarą błoną, to przynajmniej nie zemdlał.
Alex z kwaśną miną kontemplował swoje podarte swetry. Każdy z nich musiał przeciąć na plecach w dwóch miejscach: od dołu do ramion, żeby móc je w ogóle założyć. Teraz przynajmniej nie marzł, a że reszta swetra była w trzech częściach to już inna sprawa.
Nie mógł już jednak zrobić tego samego z płaszczem, tym bardziej, jeśli chciał jeszcze kiedyś wyjść na ulicę. Nie było rady, musiał się tych skrzydeł jakoś pozbyć.
Stąd też telefon do Muldera. Jeśli Alex zdołałby się jakoś wkupić w jego łaski, to Scully może zgodziłaby się skrzydła odciąć. Była przecież w końcu lekarzem. Miała co prawda jakby więcej doświadczenia z trupami, ale prosta amputacja nie powinna sprawić jej problemów. Alexem lekko wstrząsnęło na myśl, że znowu kolejne części jego ciała pójdą pod nóż i tym razem to na jego własne życzenie.
Do Scully miał jednak trochę więcej zaufania, niż do bandy ruskich wieśniaków. Poza tym Scully nigdy nic do niego nie miała. No, przynajmniej od czasu, kiedy okazało się, że to jednak nie Alex zabił jej siostrę. Przynajmniej nie nienawidziła go z taką pasją, jak Mulder więc istniała spora szansa, że Alex po operacji obudzi się bez skrzydeł, ale resztę będzie miał nadal nietkniętą.
Pozostała kwestia, czym skutecznie omamić Muldera. Eksperymenty Konsorcjum... Jak tylko Mulder go zobaczy, będzie miał te swoje informacje o nich. Akurat te eksperymenty trudno było przegapić.
A co, jeśli będzie chciał więcej? Może Mulder doceniłby kilka faktów na temat tego, co naprawdę widział w bazie Wiekamp po tym, jak wyczyścili mu pamięć po wizycie w jej gościnnych progach. Hm... trzeba było o tym pomyśleć.
Alex wyciągnął się na łóżku i podłożył ręce pod głowę. Było mu potwornie niewygodnie - znowu zapomniał o skrzydłach. Westchnął ciężko i przekręcił się na brzuch, omal nie dostając zeza, kiedy spróbował spojrzeć na wezgłowie łóżka jakieś dziesięć centymetrów od swojego nosa.
Odwrócił głowę w stronę okna. Do wyboru miał jeszcze przeciwległą ścianę z gustowną tapetą w różyczki, ale ten widok akurat mało go pociągał.
Alex przymknął oczy, myśląc o jutrzejszym dniu. Specjalnie wyznaczył Mulderowi spotkanie właśnie wtedy, akurat po zakończeniu zjazdu, na którym była Scully, bo miał nadzieję, że Mulder przyprowadzi ją ze sobą. Alex myślał sobie, że jeśli spotka się z obydwojgiem naraz, to będzie się musiał spowiadać ze swoich ostatnich przygód też tylko raz, a poza tym Mulder może będzie w obecności damy pamiętał o manierach i chociaż raz obejdzie się bez rozlewu krwi. Przynajmniej tej, należącej do Alexa.
Tu Alex parsknął pogardliwie, Jasne. I co jeszcze?
To się na serio stawało męczące. Przy każdym ich spotkaniu Mulder zachowywał się tak, jakby Alex wyrżnął w pień całą jego rodzinę i wszystkich przyjaciół, zamiast załatwić tylko ojca. Który, nawiasem mówiąc, daleki był od ideału. To było okropnie niesprawiedliwe.
Alex poużalał się nad sobą przez chwilę, ale zaraz wrócił myślami do jutrzejszego spotkania. Jeśli Scully będzie razem z Mulderem, to może spojrzałaby profesjonalnym okiem na skrzydła? Alex nie oczekiwał, że natychmiast zostanie położony na stół operacyjny, ale im szybciej Scully będzie miała tzw. pełny obraz sytuacji, tym szybciej coś z nim zrobi. Może. Alex będzie się musiał postarać.
No i jeżeli będą tu we trójkę to może da się to wszystko załatwić na miejscu i Alex nie musiałby wracać do Waszyngtonu. W obecnym stanie czuł się jednak bezpieczniej z dala od Spendera i jego kumpli. Nie zauważył co prawda, żeby ostatnimi czasy ktoś na niego polował - wyglądało na to, że Roberts nawet go nie szukał - ale trzeba było uważać na dawnych "przyjaciół".
Alex zasnął, mając nadzieję, że Mulder chociaż tym razem nie będzie się głupio upierał przy spotkaniu swojego "informatora" sam na sam, tylko jak każdy porządny agent FBI, zabierze ze sobą partnerkę. Mógł się założyć, że gdy Mulder przepadał gdzieś w trakcie dochodzenia, Scully miała tego równie dosyć, co kiedyś on sam. Może pewnego dnia usiądą ze Scully przy piwie i dietetycznej Coli i poopowiadają sobie co lepsze historie z czasów partnerowania Mulderowi.
Tak, to byłoby słodkie, ale raczej mało prawdopodobne. Może za jakieś dwadzieścia lat, jak wszystko dobrze pójdzie. Alex miał jednak wrażenie, że czekanie z zapartym tchem na to spotkanie może się niestety skończyć tylko uduszeniem.
CZĘŚĆ 3