ad00absurdum: (i write)
Ad Absurdum ([personal profile] ad00absurdum) wrote2011-04-07 05:50 pm

Polski Big Bang 2010 - cz. 1

Tytuł: Eine Symphonie des Grauens
Autor: Ad Absurdum
Artysta: [livejournal.com profile] oteap (deviantART)
Fandom: Z Archiwum X
Ograniczenie wiekowe: 15
Genre: Gen, Akcja/Przygoda, Wingfic
Streszczenie: Kiedy Konsorcjum decyduje się zrobić z Alexa Kryceka królika doświadczalnego, efekt trochę przerasta oczekiwania tudzież przyprawia Muldera i Scully o ból głowy.
Ramy czasowe: Koniec sezonu 5.
Ostrzeżenia: Rosyjski (z którego poprawnością może być różnie), trochę przekleństw, humor, inspiracje (wśród których m.in. "Biały walc" Andrzeja Rosiewicza i "This Is Spinal Tap").
Ilość słów: 7.543 (całość 25.090)
A/N: Żeby nadać fikowi jakąś strukturę, ale głównie po to, by napisać wymagany limit słów, użyty został prompt meme: z dowolnej książki bierzemy pierwsze zdanie ze strony 10, potem pierwsze ze strony 20, 30 itd. Idea był taka, żeby do każdego zdania napisać 1000 słów, ale w niektórych przypadkach wyszło więcej, w niektórych mniej, a w jeszcze innych któraś strona została opuszczona. Książka to "Rendezvous in Black" Cornella Woolricha, a zdania w ich oryginalnym brzmieniu podane są na końcu fika.
Tytuł wzięty z piosenki zespołu The Monochrome Set.

okładka


Eine Symphonie des Grauens

-1-


- Chyba jestem za wcześnie - Fox Mulder powiedział do siebie, rozglądając się po zdecydowanie zbyt pustym holu. O tej porze hotel powinien być, zdaje się, bardziej zaludniony. Z drugiej strony jednak, Mulder nie miał zbyt wielkiego doświadczenia z hotelami czterogwiazdkowymi.

Takimi, które miały na przykład sale konferencyjne, a obsługa kładła w pokojach powitalną czekoladkę na poduszce.

Takimi, jak na przykład ten.

Mulder rozejrzał się raz jeszcze, po czym ruszył w stronę recepcji.

Panienka za solidnym, mahoniowym kontuarem uśmiechała się do niego już z daleka. Co więcej, wyglądała na osobę, która nie tylko była zadowolona z życia w ogóle, ale ze swojej pracy w szczególności. Mulder nie mógł wyjść z podziwu dla tak daleko idącego poświęcenia. Albo samo-hipnozy; później będzie się musiał przyjrzeć temu bliżej.

- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - panienka zaszczebiotała. Przy bliższej inspekcji jej uśmiech nadal wyglądał na szczery. Zdecydowanie fenomenalne zdolności do samo-hipnozy.

- Ja w sprawie zjazdu patologów. Wykład o dziesiątej jeszcze się nie skończył?

- Nie, ale dochodzi pora lunchu, więc za chwilę powinna być przerwa. Jeśli poczeka pan chwilę, to potem będzie mógł pan przejść razem z innymi gośćmi do sali jadalnej.

Recepcjonistka wskazała na drzwi za plecami Muldera. Ten podziękował jej skinieniem głowy i udając, że zwiedza hol, podryfował w stronę "sali jadalnej". Trochę chciało mu się jeść.

Sala okazała się zamknięta więc, chcąc nie chcąc, Mulder zapoznał się bliżej z kolekcją abstrakcyjnych malowideł strategicznie rozmieszczonych na ścianach hotelowego holu. W momencie, gdy doszedł do wniosku, że autor owych dzieł najwyraźniej padł kiedyś ofiarą uprowadzenia przez UFO, drzwi do sali konferencyjnej otworzyły się i hol zaczął powoli zapełniać się uczestnikami XXIII Międzystanowego Zjazdu Patologów.

Z wprawą doskonale wyszkolonego agenta FBI, Mulder wyłowił z gęstniejącego tłumu postać, na której mu zależało, po czym z całą subtelnością tegoż zamachał ręką i krzyknął - Scully!

Rudowłosa kobieta, która właśnie zatrzymała się przy donicy z palmą, wzdrygnęła się nieco i spojrzała w stronę, z której dochodził głos. Widok, jaki ukazał się jej oczom sprawił, że przez jej twarz przemknął wyraz lekkiego zdziwienia, który jednak zaraz został zastąpiony przez uśmiech.

- Mulder, co ty tutaj robisz?

- Skinner chciał mnie znowu uziemić przy obserwacji.

Na pytające spojrzenie Scully, Mulder odpowiedział nieznacznym wzruszeniem ramion i pogardą w głosie. - Podejrzenie fałszerstwa pieniędzy. Powiedziałem Skinmanowi, że biorę krótki urlop no i jestem. Jak ci poszedł wykład?

- Chyba dobrze. Nikt nie zasnął, a przynajmniej tak mi się wydaje.

- No to dobrze. - Mulder objął Scully ramieniem, mało subtelnie kierując ją w stronę właśnie otwartych drzwi sali jadalnej i widocznego za nimi stołu szwedzkiego.

Scully obrzuciła swojego partnera sceptycznym spojrzeniem.

- No co, niedobrze? - Mulder uśmiechnął się rozbrajająco i wziął talerz. - Chcesz sernika, czy szarlotki?

Scully westchnęła i odebrała talerz Mulderowi. - Dzięki, ale zostanę przy sałatce.

Mulder niezrażony nałożył sobie sernika, szarlotkę i - po namyśle - górkę sałatki ziemniaczanej. Naprawdę chciało mu się jeść.

- Gdzie się zatrzymałeś? - Scully spytała po kilku kęsach.

- W motelu kilka ulic dalej. - Mulder wziął łyk kawy, przyjemnie zaskoczony jej smakiem: dalekim od lury, którą normalnie pijał o tej porze. No cóż, FBI słynęło z wielu rzeczy, ale dobra kawa nie była jedną z nich.

- To jak, - Mulder uśmiechnął się chytrze, schodząc na temat o niebo ważniejszy. - Biuro sponsoruje ci też płatną telewizję w pokoju? - U niego był jedynie standard i ani śladu porządnego kanału dla dorosłych.

Scully udało się powstrzymać od uśmiechu. - Nie mam pojęcia, Mulder.

Mulder zrobił minę, która wyraźnie mówiła "Dobra, dobra, znam cię" i nabił kolejny kawałek sernika na widelec.

- Konferencja kończy się jutro koło dwunastej. - Scully odstawiła talerzyk i delikatnie przyłożyła serwetkę do kącików ust. - Mogłabym oddać samochód do wypożyczalni dzisiaj, a jutro podjechałbyś po mnie w drodze na lotnisko i wrócilibyśmy do Waszyngtonu razem.

- Taa... jeśli chodzi o to... - Mulder w zamyśleniu postukał palcem w swój talerz i znowu łyknął kawy. - Chcę zostać tu trochę dłużej.

Scully uniosła brwi w niemym pytaniu.

- W Waszyngtonie dostałem telefon, że mam się spotkać tutaj z kimś, kto ma dla mnie informacje.

- A Skinner nie chciał podpisać zgody na wyjazd - stwierdziła Scully; nie trzeba było geniuszu, żeby się tego domyślić.

Mulder nie wykazywał najmniejszych oznak skruchy.

Urlop, jasne. Scully westchnęła i zmarszczyła brwi. - Nie wiesz, czego mają dotyczyć te informacje?

Sądząc po tym, co zazwyczaj działo się w takich przypadkach, w najbliższej przyszłości będzie musiała wyciągać Muldera z kłopotów przy użyciu broni, wpłacać za niego kaucję albo odwozić do szpitala. Żadna z opcji nie wyglądała na szczególnie pociągającą.

Mulder pokręcił głową. - Nie jestem pewien. Coś na temat jakichś eksperymentów.

- Mulder, - Scully zawiesiła głos. Jakby to ująć taktownie... - Jesteś pewien, że to ktoś, komu możesz zaufać?

Było nieźle jeśli chodzi o takt, zważywszy, że pytanie, które cisnęło się jej na usta brzmiało: "Jesteś pewien, że to nie jakiś wariat?" Na swoje usprawiedliwienie Scully miała to, że pracując w Archiwum, nieraz odbierała telefony, których znaczna część była co najmniej dziwna. Nawet pomijając już to, że dotyczyły UFO, duchów, el chuppacabry i innego paranormalnego dziadostwa.

Mulder tymczasem myślał.

- Wydaje mi się, że tak - powiedział w końcu.

- Jeśli chcesz, to mogę zostać - Scully zaoferowała. Może na horyzoncie nie było jeszcze widać kłopotów, ale jeśli chodziło o Muldera, to lepiej było dmuchać na zimne.

- Nie, dzięki. - Mulder uśmiechnął się. - Dam sobie radę.

Scully miała co do tego pewne wątpliwości, ale tylko odwzajemniła uśmiech i poklepała swojego partnera po ręce. - Wiem.

- Domyślasz się, kto mógł do ciebie dzwonić? - zapytała po chwili. - Czy to był X?

Mulder znowu się zamyślił, ale w końcu potrząsnął głową. - Nie.

Wiadomość była krótka i treściwa. Ktoś ochrypłym głosem - pewnie na dodatek zakrywając chusteczką mikrofon w słuchawce - powiedział tylko: "Jak chcesz dowiedzieć się czegoś o eksperymentach Konsorcjum, przyjedź do motelu Batesa w Chicago, za tydzień wieczorem" i przerwał połączenie. Mulder został z nieodpartym wrażeniem, że gdzieś już ten głos słyszał.

Scully po raz kolejny westchnęła. Ten zwyczaj pakowania się w sam środek jakichś dziwnych i na ogół mało bezpiecznych intryg i to w dodatku bez żadnego wsparcia, dosyć ją u Muldera irytował. Ciężko jednak było coś z tym zwyczajem zrobić, zwłaszcza kiedy Mulder się uparł, więc Scully poprzestała na radach. Tych, co zwykle zresztą.

- Bądź ostrożny.

- Zawsze jestem ostrożny - Mulder powiedział z udawaną urazą. - Chyba nie będę cię więcej wypuszczał z Archiwum bo w zastraszająco krótkim czasie tracisz całą wiarę we mnie. - Posłał jej szeroki uśmiech, prezentując przy okazji liść pietruszki z sałatki ziemniaczanej, przyklejony do górnego siekacza.

Scully uniosła brew.

- Masz pietruszkę w zębach - poinformowała go rzeczowym tonem.

- Serio? - Mulder przejechał językiem po uzębieniu, z powodzeniem wydłubując liść.

- Faktycznie - powiedział, jakby nieco zdziwiony i spojrzał nieufnie na resztki sałatki na swoim talerzu.

Scully dopiła kawę i zerknęła na zegarek.

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, Mulder, to chciałabym wrócić do pokoju i trochę się odświeżyć.

- Jasne, Scully. Kąpiel z bąbelkami?

Scully tylko spojrzała na swojego partnera wymownie. Mulder, jak zwykle, tego nie zauważył.

- Hej, zjemy potem razem kolację? - spytał, odprowadzając Scully hotelowym korytarzem.

- Nie mogę. Umówiłam się już z kimś na dzisiaj.

- Scully, - Mulder zrobił minę jakby właśnie przeżył szok, ale nie był w stanie powstrzymać uśmiechu. - Chcesz powiedzieć, że masz randkę?

- Podobno nie samą pracą człowiek żyje. - Scully nacisnęła guzik od windy i uśmiechnęła się lekko, spoglądając jednocześnie kątem oka na Muldera.

- Podobno - westchnął Mulder. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tej właśnie chwili odezwał się dzwonek oznajmiający przyjazd windy i Scully wsiadła do kabiny.

- Więc zobaczymy się dopiero w Waszyngtonie?

Mulder skinął głową.

- Uważaj na siebie, Mulder.

- Ty też.

Drzwi się zamknęły i winda ruszyła, a Mulder poszedł w stronę wyjścia.

Kiedy znalazł się już na ulicy, zadzwoniła jego komórka.

- Mulder.

- Jutro, godzina ósma, pokój numer dziewięć.

- Czekaj...

Ale w słuchawce brzmiał już tylko sygnał.

Mulder westchnął i schował telefon do kieszeni. Pozostało mu jedynie jakoś zabić czas do spotkania. Po krótkim namyśle wsiadł do samochodu i obrał kierunek na sklep z kasetami wideo, który gdzieś po drodze mijał.

Zaopatrzony w trzy kasety i paczkę pestek słonecznika, wrócił do swojego motelu. Tego samego, który jego tajemniczy rozmówca wybrał na miejsce ich równie tajemniczego rendez-vous. Mulder stwierdził bowiem, że lepiej poznać teren zawczasu i zredukować szanse na zaskoczenie do minimum. Nie miał co prawda zbyt wielkich nadziei, że zda się to na cokolwiek - wystarczyło, że przypomniał sobie "sukces", jaki odniósł taką strategią, kiedy ostatnim razem odwiedził go Krycek. Niby jego własne podwórko, a nawet własne mieszkanie, a Mulder i tak najpierw zarobił swoim własnym stolikiem w czoło.

- Skurczybyk jeden - Mulder mruknął, w zamyśleniu pocierając policzek, w który Krycek go cmoknął. Kto wie, co to miało znaczyć. W każdym razie wtedy wykoleiło to normalne odruchy Muldera na tyle, że nawet nie zastrzelił drania, kiedy chwilę później miał taką doskonałą okazję.

Mulder rozgryzł kolejną pestkę i spojrzał na zegar stojący na szafce przy łóżku, na którym rozłożył się z ostatnim numerem "Samotnego Strzelca". Artykuł o tajnym projekcie wojskowym, wykorzystującym kurczaki jako nową inteligentną broń biologiczną zajął go na całe dziesięć minut.

Mulder odłożył czasopismo, wstał, założył buty i poszedł do recepcji.

Za kontuarem siedziała kobieta, na oko po pięćdziesiątce, o posturze zawodnika sumo i bicepsach jak u boksera. Mulder nie miał wątpliwości, że gdyby zaszła taka potrzeba, potrafiłaby poradzić sobie z każdym, a nieszczęsny napastnik zaliczyłby glebę, znokautowany w trzy sekundy od wypowiedzenia groźby.

Mulder odchrząknął i uśmiechnął się, kiedy recepcjonistka oderwała wzrok od telewizora, w którym leciał właśnie kolejny odcinek "Dynastii". Spojrzenie, jakim obdarzyła Muldera wyrażało bezbrzeżne znudzenie.

Mulder uśmiechnął się szerzej. Kiedyś na korytarzu budynku Hoovera przypadkiem usłyszał, jak rozmawiają o nim dwie sekretarki. Jedna mówiła, że tak długo, jak Fox Mulder się uśmiecha i nic nie mówi, można zupełnie zapomnieć, że jest taki nawiedzony. Mulder nie uznał wtedy tego za komplement, ale teraz stwierdził, że nie zaszkodzi sprawdzić ile ta teoria ma w sobie prawdy.

- Dzień dobry.

Mulder zrobił pauzę, ale nie doczekał się odpowiedzi.

- Chciałem się dowiedzieć, czy mój kolega już przyjechał. Miał się zameldować w pokoju numer dziewięć.

Recepcjonistka wstała i nachyliła się nad księgą gości, leżącą na kontuarze. O dziwo, dekolt jej bluzki był tylko takich rozmiarów, że intrygował zawartością zamiast pokazywać wszystko i jeszcze więcej. Mulder obdarzył go przelotnym i nieco nieobecnym spojrzeniem.

- Nazwisko?

- Hm? - Mulder wpatrywał się w księgę gości, usiłując czytać do góry nogami.

Recepcjonistka uniosła głowę, marszcząc nieco brwi. - Nazwisko pańskiego kolegi.

- Aaa. John Smith.

Kobieta przez chwilę patrzyła na niego nieufnie, ale w końcu kiwnęła głową i znowu pochyliła się nad rejestrem.

- No cóż - stwierdziła po minucie. - Ma pan pecha. Pokój dziewięć jest pusty. Jest jeden gość o nazwisku Smith pod trójką, ale Steven, a nie John.

Mulder zrobił zamyśloną minę. - Hm, to pewnie jeszcze nie przyjechał. - Znowu się uśmiechnął. - W każdym razie dziękuję. Bardzo mi pani pomogła.

Recepcjonistka machnęła ręką, jakby odganiała natrętną muchę i wróciła do oglądania serialu.

Mulder w drodze do siebie zastanawiał się, czy przypadkiem nie zaczaić się na swojego informatora. Nic ostentacyjnego, oczywiście. Po prostu zaczeka w swoim pokoju, z okna którego miał doskonały widok na narożną dziewiątkę. Pewnie i tak nie będzie mógł spać, więc czemu nie spędzić tego czasu produktywnie?

Koło północy, jednak, Mulder stwierdził, że oczy same mu się zamykają - kto wie, może dzięki oglądaniu cudów zakupów Mango przez ostatnie dwie godziny. Bez najmniejszego żalu porzucając swój plan, do którego i tak nie miał wielkiego przekonania, Mulder poszedł więc spać.

Było jeszcze ciemno na dworze, kiedy coś go obudziło. Spojrzał na zegar, była 04:38. Mulder leżał przez chwilę nieruchomo, zastanawiając się, czy bardziej chce mu się sikać, czy bardziej nie chce mu się wstawać, kiedy usłyszał trzask drzwiczek samochodu. To z miejsca postawiło go na nogi i zbliżywszy się do okna, Mulder ostrożnie uchylił firankę i wyjrzał na zewnątrz.

Przed pomieszczeniem recepcji (na którą Mulder również miał doskonały widok; wybór pokoju był sztuką samą w sobie, a on wybrał tak, że lepiej nie można było) stał poobijany pick-up. W świetle z okien motelu, Mulder zobaczył jak właściciel samochodu wchodzi do recepcji.

Gość miał kaptur na głowie i długą kurtkę, która leżała na nim jakoś dziwnie.

Mulder wciąż usiłował dociec, co w tym było takiego dziwnego, kiedy przybysz wynurzył się z recepcji, wsiadł do samochodu i skierował się w stronę krańca budynku. Zaparkował przed dziewiątką i wszedł do pokoju.

Mulder zmrużył oczy. Tu cię mam, pomyślał z satysfakcją, po czym poszedł w końcu do łazienki i wrócił do łóżka.

Następny dzień raczej nie obfitował w ekscytujące wydarzenia. Scully zadzwoniła, żeby zapytać, czy wszystko w porządku i czy może jednak ma przyjechać. Mulder grobowym tonem odpowiedział, że zaciął się rano przy goleniu i że tego dnia nie ma już zamiaru odnosić dalszych ran. W związku z czym, Scully może zostać w domu. Wówczas w słuchawce dało się słyszeć westchnienie - niewykluczone, że ulgi - i Scully oznajmiła, że skoro tak, to Mulder ma do niej dzisiaj już nie dzwonić bo chciała sobie zrobić babski dzień: pójść do fryzjera, zrobić manicure, pedicure, maseczkę itd.

- Jeśli to nie sprawa życia i śmierci, to może poczekać do poniedziałku. Uwierz mi, Mulder, ostatnią rzeczą, jaką chcesz usłyszeć, leżąc z błotem na twarzy, są opowieści o niezidentyfikowanych owadach wylęgających się ludziom pod skórą.

- Naprawdę? - Mulder pojaśniał. - Hej, Scully, a mówiłem ci, że naukowcy niedawno odkryli nową bakterię żyjącą w błocie wokół gorących źródeł? Zakażenie nią powoduje mutacje w ludzkim DNA i regres do wcześniejszych stadiów ewolucyjnych.

- Kończę, Mulder.

Mulder uśmiechnął się do słuchawki. - Baw się dobrze, Scully.

- Ty też. Na razie, Mulder.

Odłożywszy słuchawkę, Mulder kolejny raz rzucił okiem w stronę okna. Pokój numer dziewięć pozostawał zamknięty, tego, kto go wynajmował - nadal ani śladu, a pick-up stał w tym samym miejscu.

Sytuacja ożywiła się w jakąś godzinę po telefonie od Scully, kiedy pod dziewiątkę podjechał chłopak z pizzą. Mulder nawet wyciągnął lornetkę, ale nie na wiele się to zdało bo zobaczył jedynie rękę swojego tajemniczego rozmówcy, kiedy ten płacił za dostawę.

Po kolejnej godzinie, w czasie której nie zdarzyło się absolutnie nic, Mulder stwierdził, że ma dosyć takiej obserwacji. Nie po to uciekł na urlop, żeby teraz robić prawie to samo, czego chciał od niego Skinner i w dodatku za darmo. Było jasne, że skoro facet chciał się z nim spotkać, to raczej nie miał zamiaru uciekać. Doszedłszy do takiej konkluzji, Mulder wstał, ubrał się i wyszedł.

Kiedy wrócił była szósta, a na dworze już szarzało. Sytuacja wyglądała na niezmienioną. W każdym razie pick-up dalej stał tam, gdzie poprzednio, więc wyglądało na to, że Mulder jednak czegoś się dzisiaj dowie. Miał nadzieję, że informacje okażą się prawdziwe i do czegoś przydatne, ale na bombę, która mogłaby wysadzić całe Konsorcjum, metaforycznie i dosłownie, raczej nie liczył.

Za pięć ósma, uzbrojony w służbowego Sig Sauera, zapukał do drzwi pokoju numer dziewięć. W środku panowała absolutna cisza, ale po chwili drzwi otworzyły się i zza ich skrzydła wyjrzał informator Muldera. Na głowie znowu miał kaptur, a w pokoju za nim paliła się jedynie nocna lampka, więc Mulder nie miał nawet szansy, żeby zobaczyć jego twarz. To jednak akurat mu nie przeszkadzało - pewna doza paranoi u ludzi, którzy się z nim kontaktowali była najzupełniej normalna, a wręcz pożądana.

Mulder przeszedł przez próg, starając się mieć gospodarza na oku, a jednocześnie rozejrzeć po pokoju. Nie zauważył niczego szczególnie podejrzanego, więc bez zbędnych ceregieli przeszedł do sedna sprawy.

- Masz dla mnie informacje?

Zakapturzony zamknął drzwi i oparł się o nie plecami. Dopiero teraz Mulder mógł przyjrzeć mu się nieco bliżej, chociaż twarz dalej pozostawała w mroku bo lampka na stoliku za plecami Muldera dawała jednak niewiele światła. Mulder zmarszczył brwi, zastanawiając się, skąd na drzwiach mogły się wziąć dziwne, zdeformowane cienie. Jakieś złudzenie optyczne?

W tym jednak momencie mężczyzna przed nim zdjął kaptur z głowy. Mulder momentalnie zapomniał o cieniach i sięgnął po broń.

- Cześć, Fox.

Znajomy głos i znajoma twarz. Mulder zacisnął zęby.

- Czego chcesz, Krycek?

-2-


Tydzień wcześniej


Alex znowu podszedł do telefonu, ale tym razem podniósł słuchawkę i w nerwowym pośpiechu wykręcił numer. Jeśli teraz nie zadzwoni, nie zrobi tego nigdy. Siedzenie i gapienie się na aparaty telefoniczne może i miało jakieś zalety, ale jeśli tak, to Alex ich jeszcze nie odkrył. Wydeptywanie ścieżki od okna do telefonu do drzwi, znowu do telefonu, znowu do okna itd. też nie przynosiło żadnych rezultatów, więc pozostało jedynie wziąć byka za rogi. Albo w tym przypadku wziąć za słuchawkę i zadzwonić do Foxa Muldera.

Alex nie mógł powstrzymać się od lekkiego parsknięcia na wspomnienie tego imienia. Jezu, Bill i Teena Mulder wiedzieli jak uprzykrzyć życie dziecku niemal od samego początku.

Ochota na żarty przeszła jednak Alexowi momentalnie, gdy tylko obiekt jego rozmyślań odebrał telefon.

- Mulder.

Alex wziął głęboki oddech i jakby bojąc się, że za chwilę zmieni zdanie, wyrzucił z siebie zduszonym głosem - Jak chcesz dowiedzieć się czegoś o eksperymentach Konsorcjum, przyjedź do motelu Batesa w Chicago za tydzień wieczorem.

Potem szybko odłożył słuchawkę z powrotem na widełki i z ulgą opadł na krzesło. Zrobione. Nie wiadomo, jak na tym wyjdzie - dobrze, źle, czy jeszcze gorzej - ale pierwszą część planu miał już za sobą i nie było już odwrotu.

No, może nie do końca, Alex zawsze mógł jeszcze wystawić Muldera do wiatru, ale w tym wypadku takiej możliwości nie brał w ogóle pod uwagę. Nie po tym, co się stało.

Alex spojrzał na swoją lewą dłoń. Wyglądała zupełnie zwyczajnie: krótko obcięte paznokcie (ten na kciuku obgryziony), trochę owłosiona skóra i skaleczenie na środkowym palcu, gdzie zaciął się kartką. Najbardziej przerażająca była w tym wszystkim właśnie ta normalność.

Lewa ręka Alexa, przynajmniej ta, z którą się urodził, od dawna już bowiem leżała w ruskim lesie. Pewnie nawet - Alex zastanawiał się ponuro - nie tyle leżała, co dawno została zeżarta przez robaki albo jakieś mniej lub bardziej dzikie zwierzę.

Ta, na którą teraz patrzył miała niecałe pół roku.

Alex zacisnął dłoń w pięść. Był to niewątpliwie cud inżynierii genetycznej. Co prawda, pozaziemskiej inżynierii genetycznej, ale ręka była jego własna - najzupełniej ludzka. I gdyby Konsorcjum poprzestało na zregenerowaniu tylko tego, Alex byłby zupełnie zadowolony. Mógłby nawet wybaczyć to, że nikt go nie zapytał o zdanie, kiedy pewnego pięknego dnia został na muszce wyprowadzony ze spotkania ze Spenderem, bezceremonialnie wpakowany do samochodu i dostarczony do jednego z laboratoriów Konsorcjum, gdzie spędził następne kilka miesięcy. Eksperymenty z łączeniem Obcego DNA, przeszczepianie tkanek - to wszystko mógł ewentualnie zrozumieć. Hej, jeśli nie musiałby więcej zakładać tej cholernej protezy, sam by poprosił o takie "leczenie" już dawno temu, ale oczywiście musiało się okazać, że to wszystko jest zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.

W dniu, w którym Alex zauważył u siebie jakieś dziwne narośla na plecach (i radosne zainteresowanie nimi u zajmującego się nim "doktora Mengele") stwierdził, że czas zwijać manatki.

Alex wyprostował się na krześle i poruszył łopatkami. Dziwne narośla, jasne. Jeśli tylko mógł, unikał patrzenia w lustro, żeby nie widzieć co z nich wyrosło.

Nie ma co, naukowcy Spendera nieźle Alexa urządzili. Parę tygodni po tym, jak wyrwał się z ich objęć, okazało się, że musiał zrezygnować nawet ze skórzanej kurtki bo jej ciężar zaczął go poważnie uwierać tam, gdzie u normalnych ludzi po prostu nie miał prawa.

Pakowanie całej broni po kieszeniach jakiegoś płaszcza to już jednak nie było to samo, nie wspominając o tym, że bardziej wypychało materiał, co niestety zwracało uwagę. Niestety jakiś długi łach, najlepiej z kapturem, stał się konieczny odkąd to, co mu wyrosło na plecach zaczęło wystawać też spod rozciągniętych swetrów.

Skrzydła. Najprawdziwsze cholerne skrzydła, których końce wystawały z jednej strony jakieś dziesięć centymetrów ponad linię ramion, a z drugiej sięgały Alexowi do kolan.

Było gorzej, niż źle. Prawdę mówiąc, sytuacji nie dało się określić inaczej, jak totalny kanał. Alex był tylko wdzięczny - niechętnie bo niechętnie, ale jednak - że jego skrzydła nie przypominały ptasich. Pióra to naprawdę byłaby już kompletna porażka.

Alex westchnął i przesunął ręką po twarzy. Gdyby o takich eksperymentach usłyszał od kogoś obcego, to albo kazałby mu się puknąć w głowę, albo wybuchnąłby śmiechem, ale teraz nie było mu ani trochę do śmiechu.

Istniało tylko jedno możliwe wyjście. Alex miał niezły plan, a przynajmniej tak mu się wydawało, i niestety Mulder i Scully figurowali w tym planie dosyć prominentnie.

Najważniejsze, że pierwszy krok został zrobiony. Teraz pozostawało tydzień poczekać i zobaczyć, jak Mulder zareaguje na przynętę.

A wszystko zaczęło się tak niepozornie...

-3-


Krycek gapił się na Spendera, podczas gdy ten spokojnie zapalił następnego papierosa.

- Co mam zrobić? - W głosie Alexa słychać było jedynie lekkie niedowierzanie. Tak naprawdę zdumienie, które ogarnęło go w pierwszej chwili po słowach Spendera szybko przerodziło się we wściekłość. Pieprzyć Syndykat i pieprzyć Projekt. Jeśli myśleli, że się na to zgodzi, to byli głupsi niż sądził. Alex zgrzytnął zębami i to była jedyna oznaka jego, oględnie mówiąc, niezadowolenia. Mógł tylko pogratulować sobie samoopanowania, nawet jeśli było ono teraz psu na budę.

Spender wypuścił kłąb dymu z ust i odezwał się ze zniecierpliwieniem: - Zrobisz to, co słyszałeś, Krycek. Nasi naukowcy potrzebują obiektów do testowania, a twój brytyjski pracodawca... - tu Spender zrobił zniesmaczoną minę - ...był nam winien pewną przysługę.

Alex wściekł się na dobre. Jak nigdy dotąd żałował, że nie zabił Spendera wcześniej. Najwyraźniej jednak będzie musiał z tym zaczekać bo na razie dwóch tępych osiłków, do tej pory stojących przy drzwiach, wzięło go pod ręce - jeden z nich usłużnie dźgając Alexa lufą pistoletu w bok - i wyeskortowało na zewnątrz. Tam czekał już samochód i Alex właśnie się zastanawiał, czy będzie musiał jechać w mało doborowym towarzystwie obstawy Spendera, gdy poczuł uderzenie w tył głowy i stracił przytomność. Nie runął na chodnik jak kłoda tylko dlatego, że jego tępa, lecz umięśniona i dosyć sprawna eskorta złapała go w porę, po czym wepchnęła na tylne siedzenie samochodu. Zarówno oni, jak i kierowca auta uważali, że wszelkie obiekty na czas transportu najlepiej jest unieruchomić.

Krycek odzyskał przytomność w pomieszczeniu, które wyglądało jak cela albo pokój szpitalny. Po bliższych oględzinach, które ujawniły brak okien, zamknięte na klucz drzwi oraz fakt, że meble były przymocowane do podłogi, Alex stwierdził ostatecznie, że to jednak cela. Niespotykanie czysta, co prawda bo białe ściany, od których odbijało się światło żarówki wiszącej pod sufitem aż raziły oczy.

Alex usiadł na pryczy i ostrożnie dotknął guza z tyłu głowy. Bolało jak cholera, ale o ile mógł się zorientować nie miał wstrząśnienia mózgu. Ktokolwiek go załatwił, zrobił to profesjonalnie. Dobre chociaż i to.

Alex zastanawiał się, co zrobić dalej. Póki co, opcje były trochę ograniczone, a na dodatek został ogołocony ze wszystkiego, co mogłoby stanowić jakąkolwiek broń. Zabrali mu nie tylko kurtkę z Glockiem i dwa noże, ale też protezę, a nawet buty.

Alex wpatrzył się posępnie w swoje odziane w skarpetki stopy. Nie miał jednak czasu wymyślić niczego konkretnego bo w następnej chwili dał się słyszeć zgrzyt klucza i drzwi do jego celi uchyliły się. Na progu stał starszy, szczupły mężczyzna w okularach i z szerokim uśmiechem na twarzy, a za nim młoda kobieta o ciemnych włosach i chłodnym spojrzeniu. Oboje mieli na sobie fartuchy laboratoryjne.

- Dobrze, że już się pan ocknął. - Mężczyzna nadal się uśmiechał, a co więcej, w jego głosie pobrzmiewała nawet nutka ulgi. Alex mógłby prawie uwierzyć, że komuś zależało na jego dobrym samopoczuciu.

- Jak się pan czuje?

Alex wstał, gdy tylko para w fartuchach weszła do celi.

- Ależ proszę usiąść. - Mężczyzna zrobił ruch jakby chciał ująć Alexa pod ramię i posadzić z powrotem na pryczy. Alex błyskawicznie złapał go za nadgarstek i zacisnął na nim palce. Kątem oka zauważył, że w tym samym momencie ciemnowłosa kobieta wyciągnęła z kieszeni pistolet, który teraz był wycelowany prosto w niego. A więc tak się sprawy miały.

- Gdzie ja jestem? - Alex spytał niebezpiecznie spokojnym tonem, nie rozluźniając jednak uścisku.

Przez twarz mężczyzny przemknął grymas bólu, lecz gdy się odezwał, jego głos brzmiał równie spokojnie.

- Proszę tego nie robić - powiedział, wskazując wzrokiem na swój unieruchomiony nadgarstek. - Nie chce pan chyba, żeby moja współpracowniczka pozbawiła pana możliwości swobodnego posługiwania się jedyną ręką, jaka panu została. Zapewniam, że to dla niej żaden kłopot postrzelić pana.

Alex zerknął na kobietę. Jej twarz była doskonale spokojna, a pistolet w jej dłoniach nawet nie drgnął.

Wymagało to świadomego wysiłku, ale Alex w końcu rozluźnił uścisk. Mężczyzna zaczął rozcierać obolały nadgarstek i znowu się rozpogodził. Kobieta opuściła pistolet, lecz nie schowała go. OK, może być.

- Proszę usiąść.

Mężczyzna wyjął z kieszeni fartucha latareczkę, którą poświecił Alexowi w oczy i mówił dalej - Nazywam się Roberts i jestem lekarzem, a to... - doktor Roberts skinął głową w stronę ciemnowłosej kobiety - ...moja współpracowniczka, panna Dolittle.

Doktor schował latareczkę i zaczął delikatnie uciskać okolice Alexowego guza. Alex aż syknął z bólu, ale siedział spokojnie.

- Odpowiadając na pańskie wcześniejsze pytanie, - doktor kontynuował, - znajduje się pan w laboratorium numer 142. Pamięta pan, co się stało zanim znalazł się pan tutaj?

Alex zmarszczył brwi. Jak na rzeźnika na usługach Syndykatu, doktor Roberts był szalenie miły. Gdyby nie Smith & Wesson jego współpracowniczki, którego ciągle widział kątem oka, Alex czułby się jak w normalnym szpitalu. Nawet więcej, jak w prywatnej klinice, gdzie obchodzą się z pacjentem jak z jajkiem.

Alex parsknął pogardliwie. - Dwóch neandertali Spendera odprowadziło mnie do samochodu i poczęstowało na do widzenia czymś ciężkim.

- Znakomicie. - Doktor skończył oględziny swojego najnowszego nabytku, po czym usiadł na krześle naprzeciwko pryczy Alexa.

- Panie Krycek, czy wie pan dlaczego pan się tu znalazł?

Wygrałem na loterii? Odpowiedź Alexa ociekałaby sarkazmem, gdyby wypowiedział ją na głos.

W obliczu milczenia ze strony rozmówcy, doktor Roberts podjął wątek. - Przeprowadzamy tu pewne badania nad przyspieszoną regeneracją tkanek. Odnieśliśmy sukces w przypadku ran świeżych i niedawno zabliźnionych, jednak brakuje nam danych dotyczących ran starych. - Tu doktor spojrzał znacząco na kikut, jaki pozostał z lewej ręki Alexa.

Alex zamrugał powiekami, zastanawiając się, czy dobrze zrozumiał.

- To znaczy? - spytał po chwili.

- Jest pan idealnym kandydatem do testów. - Roberts dotknął końca kikuta i Alex odruchowo cofnął ramię drugą ręką sięgając do gardła doktora. W porę jednak opanował odruch, zwłaszcza, że panna Dolittle znowu trzymała go na muszce.

Doktor odchrząknął i mówił dalej. - Rana jest dobrze zabliźniona, a amputacja miała miejsce wystarczająco dawno temu. Oczywiście to, czy zgodzi się pan poddać procedurze, czy nie, zależy wyłącznie od pana.

Roberts znowu się uśmiechnął. Alex był na tyle oszołomiony tym, co usłyszał, że skłonny był nawet uwierzyć, że decyzja, co dalej, należy do niego. Lepiej jednak było się upewnić.

- Chcecie wyhodować mi nową rękę?

- Raczej zregenerować pańską.

Alex poczuł jak podejrzanie szczypią go oczy. Jezu, przecież nie będzie tu płakał. Przełknął ślinę, próbując się opanować.

- A więc zgadza się pan? - Doktor Roberts obserwował go uważnie.

Alex kiwnął głową.

- Doskonale. Panno Dolittle, - doktor skinął na swoją współpracowniczkę, - proszę dać naszemu gościowi stosowne ubranie.

Panna Dolittle wyciągnęła skądś - prawdopodobnie z kieszeni swojego fartucha, chociaż zagadką było to, jak wszystko mogła tam pomieścić - coś w rodzaju piżamy. Alexowi nieco ulżyło, kiedy zobaczył, że nie była to standardowa szpitalna koszula nocna, tylko cienkie spodnie zawiązywane w pasie na tasiemkę i góra z krótkimi rękawami. Alex wolał teraz chronić swój tyłek jak tylko mógł, także dosłownie.

- Proszę się przebrać, a swoje rzeczy zostawić w szafce. - Doktor wskazał na metalową szafkę przy drzwiach. Oczywiście przykręconą do podłogi. - Musi być pan również świadom, - kontynuował, - że jeżeli jeszcze raz dopuści się pan napaści takiej, jak przed chwilą, konsekwencje będą bardzo nieprzyjemne.

Alex spojrzał na Robertsa badawczo. Doktor znowu się uśmiechał, ale Alex był pewny, że mówił najzupełniej poważnie. Roberts był jednym z tych lekarzy, którzy z radością witali każdy nowy eksperyment i uśmiechem osładzali wbijanie igieł swoim szczurom laboratoryjnym. To nie był sadyzm, na szczęście, lecz raczej daleko posunięta pasja naukowa, chociaż nieraz rezultaty jednego i drugiego prawie się nie różniły.

Alex pocieszył się tym, że "prawie" robiło czasami wielką różnicę i przeniósł wzrok na pannę Dolittle.

Doktor to zauważył i uśmiechnął się szerzej. - Zgadza się. W takim przypadku będzie się pan mógł dokładnie przekonać, jak dobrze panna Dolittle strzela. Testy zostaną oczywiście natychmiast przerwane, ale liczymy na pańską współpracę, panie Krycek.

- Jasne. - Alex nie spuszczał wzroku z kobiety, a ta chłodno odwzajemniła jego spojrzenie. - Rozumiem.

Swój pozna swego. Panna Dolittle dla pieniędzy zabijała ludzi na zlecenie, a dla przyjemności praktykowała wątpliwą medycynę u boku Robertsa. Niezłe hobby. Jeśli nie chodziłoby o jego własną skórę, Alex mógłby ją na prawdę polubić. Teraz posłał jej ostatnie spojrzenie i kokieteryjny uśmieszek. Pannie Dolittle nie drgnęła nawet powieka.

Cholera. Alex westchnął w duchu.

Doktor Roberts odchrząknął, jakby lekko zmieszany.

- No tak. To my już zostawimy pana. Testy rozpoczniemy jutro.

W drzwiach znowu zgrzytnął klucz. Pomimo przyjaznej atmosfery i obopólnego zrozumienia, doktorstwo jednak nie ufało swojemu nowemu nabytkowi. Słusznie zresztą, Alex stwierdził, kiedy został w celi sam. Przez chwilę rozważał jeszcze, czy by jednak nie spróbować nabruździć trochę Konsorcjum i się nie ulotnić. W końcu miał jeszcze pasek od spodni.

Wyciągnął go ze szlufek, złapał za sprzączkę i pokręcił głową z dezaprobatą. Zostawienie czegoś takiego profesjonaliście pokroju Alexa Kryceka było nader mało rozważnym posunięciem ze strony tego, kto go tutaj dostarczył, a zgoła idiotycznym ze strony Robertsa i Dolittle.

Impuls, żeby uciec minął jednak tak szybko jak się pojawił - obietnice doktora podziałały skuteczniej, niż przykucie Alexa do pryczy, na której siedział.

Alex przygryzł dolną wargę. Wciąż jeszcze dałby prawie wszystko, żeby tylko mieć znowu obie ręce.

-4-


Mechanizm wibrował raczej zamiast normalnie dzwonić, piszczeć, albo co tam jeszcze alarm na takim narzędziu tortur robił.

Alex zacisnął zęby, kiedy kolejny wstrząs elektryczny przebiegł przez jego ciało. Wstrząsy nie były silne, to fakt, ale to wcale nie oznaczało, że były przyjemne.

- Poziom 4, granica. - Doktor Roberts wpatrywał się w skupieniu w monitor aparatury, do której podłączony był Alex.

Panna Dolittle zrobiła stosowną notatkę na karcie i zaczęła odłączać kikut Alexa od czujników. Gdyby Krycek już nie leżał, przypływ wdzięczności dla jego poniekąd koleżanki po fachu pewnie zwaliłby go z nóg. Ostatnie wydarzenia trochę wytrąciły go z równowagi.

Roberts uśmiechnął się, nie bez sympatii. - Proszę wybaczyć, ale to było konieczne.

Alex miał co do tego wątpliwości, ale poprzestał tylko na spojrzeniu ciężkim od wyrzutów. Doktor zaczął nerwowo miąć rąbek fartucha, Alex miał cichą satysfakcję, że nie stracił swoich umiejętności zastraszania (albo przynajmniej emocjonalnej manipulacji), a panna Dolittle popatrzyła z dezaprobatą na obu.

Cała ich trójka siedziała w sali, do której tego ranka zaprowadziło Alexa dwóch uzbrojonych po zęby strażników. Alex od razu poczuł się doceniony. Miłe uczucie zwłaszcza, że jako etatowy chłopiec na posyłki w Konsorcjum, był raczej permanentnie niedoceniany.

Sala nie była duża, ale wyposażona jak na Syndykat przystało: drogi sprzęt i chromowane powierzchnie lśniące czystością. I żadnych śladów krwi poprzednich "obiektów doświadczalnych". Alex doceniał taki profesjonalizm.

- Proszę nie wstawać, panie Krycek. - Doktor powstrzymał Alexa, który właśnie miał zamiar podnieść się z leżanki dostawionej do aparatury, do której wcześniej był podłączony.

- Panno Dolittle, - Roberts odwrócił się do swojej współpracowniczki. - Poproszę o strzykawkę.

Strzykawka mogła mieć około 5 cm3, co Alex zauważył z pewną ulgą. Przynajmniej Roberts nie będzie w niego pompował jej zawartości zbyt długo. Alex nigdy nie lubił zastrzyków, a nieodmiennie towarzyszącego im wrażenia wypełniania żyły nie lubił jeszcze bardziej.

Strzykawka, która teraz znajdowała się już w rękach doktora, była stalowa, a to już Alexowi nie odpowiadało tak bardzo. Cholera wie jakie świństwo zamierzali mu wstrzyknąć. Alex desperacko próbował odsunąć od siebie myśli o UFO i oleju wślizgującym się pod skórę.

Krycek musiał wyglądać tak, jakby za chwilę miał kogoś zabić bo doktor podszedł do niego ostrożnie z niepewnym uśmiechem na twarzy.

- Dostanie pan teraz pierwszą dawkę. Zobaczymy, jakie będą rezultaty i w zależności od nich zdecydujemy, czy dalsza aplikacja będzie konieczna.

Alex nie spuszczał oczu ze strzykawki, ale chyba przestał sprawiać wrażenie psychopatycznego mordercy bo Roberts podszedł bliżej, zdjął z igły ochraniacz i nachylił się nad lewą ręką Alexa, a raczej tym, co z niej zostało.

- Proszę się nie ruszać.

Alex zacisnął zęby i wziął głęboki wdech. Doktor zrobił wkłucie i powoli zaczął naciskać tłoczek.

Alex wypuścił powietrze przez nos. Nie było najgorzej. Oprócz ukłucia i nieprzyjemnego wrażenia, że igła rozpycha mu żyłę, Alex nie czuł nic szczególnego. Był przygotowany na najgorsze: powtórkę bólu rzeźnickiej amputacji, a nawet to, że cokolwiek mu wstrzykną będzie jak Czarny Rak.

Teraz czuł się niemal rozczarowany rzeczywistością i tym jak mało okazała się ona spektakularna.

- No. I po wszystkim - Roberts oznajmił z zadowoleniem, wyciągając igłę z ramienia Alexa i ostrożnie zakładając na nią z powrotem ochronny kapturek.

W miejscu wkłucia pojawiła się szybko rosnąca kropla krwi. Panna Dolittle z wprawą przycisnęła do niej gazik, podczas gdy doktor odwrócił się, by odłożyć strzykawkę. Do hermetycznego pojemnika, Alex zdążył zauważyć kątem oka.

- Proszę przytrzymać. - Głos panny Dolittle był chłodny i stanowczy.

Alexowi przebiegły ciarki po plecach. O tak, definitywnie mógłby polubić pannę Dolittle. Przechylił nieco głowę i spojrzał na nią spod rzęs.

- Jak pani na imię? - spytał, uśmiechając się nieśmiało. Nawet Marita powiedziała mu kiedyś, że gdyby nie pozbawiona wyobraźni heteryckość starszyzny Syndykatu, Alex ze swoim uśmiechem i spojrzeniem niewinnego chłopca mógłby zajść o wiele wyżej i o wiele szybciej, niż wymachując pistoletem. Powiedziała to chociaż - a może właśnie dlatego, Alex nigdy nie był do końca pewien - nienawidzili się nawet wtedy, gdy wbijała Alexowi paznokcie w plecy, a ten gryzł jej wargi bo trudno było to nazwać pocałunkami.

Na pannie Dolittle taktyka Alexa wydawała się nie robić kompletnie żadnego wrażenia.

- To mało istotne - odpowiedziała, obdarzając go kolejnym chłodnym spojrzeniem i sięgnęła po długopis, by zanotować coś na karcie.

Alexa przebiegł lekki dreszcz i zanim się zorientował, że to wcale nie był efekt spojrzenia, ani głosu panny Dolittle, poczuł uderzenie zimna i świat zniknął mu sprzed oczu.

Widział jedynie biel; z każdej strony, jak okiem sięgnąć, rozciągał się krajobraz przypominający Syberię w środku najgorszej zimy. Wdychane powietrze kłuło w płuca, a wydychane zmieniało się w obłoczki pary.

Alex klęczał w śniegu, podpierając się rękoma, które powoli kostniały z zimna. Jakiś ciężar przygniatał go do ziemi i nie było mowy, żeby był w stanie się wyprostować. Z nosa ciekła mu powoli krew i Alex patrzył jak jej krople lądują na nieubitym śniegu i znikają pomiędzy jego grudkami, nie pozostawiając na nieskazitelnie białej powierzchni żadnego śladu. Zupełnie jak czarny olej wnikający do swojego statku. Alex spanikowałby w tym momencie, gdyby nie był tak potwornie zmęczony.

Czuł, że słabnie. Po chwili mięśnie odmówiły posłuszeństwa i Alex upadł twarzą w śnieg. Zimno i wilgoć przenikały stopniowo przez jego ubranie, ale leżeć było o wiele wygodniej, niż stać albo nawet klęczeć.

Alex nie miał ochoty wstawać.

Lewą stronę twarzy - tę ukrytą w śniegu - miał prawie zamarzniętą, ale prawym okiem dostrzegł w oddali coś, co się poruszało. Wyglądało to jak dwie ognisto-czerwone plamki. Pewnie jakieś zwierzęta, albo coś. Może wiewiórki. Albo lisy. Moj krasnyj, priekrasnyj lisionok.... Alex roześmiałby się, gdyby miał na to siły.

Przymknął oczy i odetchnął ciężko, starając się nie nawdychać przy okazji śniegu. Po chwili wziął jeszcze jeden oddech, gdy nagle ból ścisnął mu żebra i Alex zaczął kaszleć.

- Proszę oddychać głęboko.

Na dźwięk głosu tuż przy swoim uchu, Alex gwałtownie otworzył oczy. Panna Dolittle przytrzymywała mu maskę tlenową, a doktor Roberts robił notatki na karcie mamrocząc - Ciekawa reakcja.

- Niech pan się stara równo oddychać.

Alex, wciąż jeszcze trochę oszołomiony, zrobił co mu kazano, ale po chwili oprzytomniał na tyle, że zdjął maskę i wychrypiał - Co to do cholery było?

Roberts przeniósł wzrok z karty na "pacjenta" - jego oczy błyszczące zza okularów lekkim szaleństwem, na ustach uśmiech, który mniej odpornych psychicznie mógłby przyprawić o nerwowe jąkanie się i tiki.

Alex był z tego bardziej odpornego sortu i na dodatek jeszcze nieco wstrząśnięty swoją wycieczką w syberyjskie śniegi, więc z kamienną twarzą odwzajemnił spojrzenie doktora.

- Bardzo interesująco pan zareagował, panie Krycek.

Roberts przyłożył rękę do czoła Alexa, sprawdzając temperaturę, i Alex odruchowo szarpnął się do tyłu. Doktor spojrzał na niego pobłażliwie, ale cofnął rękę i zamiast tego spojrzał na jeden z monitorów, do których Alex był podłączony.

- Nadal jest panu zimno? - spytał, marszcząc nieco brwi.

Alex zdusił w sobie gwałtowną chęć roztarcia gęsiej skórki na rękach (no, na ręku), a dreszcz, który go przebiegł na wspomnienie tego, że przed chwilą prawie zamarzł, udało mu się stłumić wyłącznie dlatego, że się uparł.

- Nie. - Alex spojrzał na doktora, z miejsca mordując wzrokiem jakąkolwiek ochotę do dopytywania się, czy oby na pewno.

- No dobrze. - Roberts popatrzył trochę niepewnie i odchrząknął. - Nastąpił u pana gwałtowny skok temperatury ciała, połączony z lekką zapaścią. - W miarę wyjaśnień doktor wyglądał na coraz bardziej zadowolonego. - Mieliśmy już podobne przypadki, chociaż tamte były o wiele cięższe. Udoskonaliliśmy jednak formułę i dawkowanie, a poza tym... - doktor posłał Alexowi promienny uśmiech - ...ma pan bardzo odporny organizm. Czy to pozostałość po infekcji czarnym olejem? - Doktor był wyraźnie zafascynowany.

Alex zawarczał głucho. - Skąd mam to, cholera, wiedzieć?

- No tak. Zrobimy badania. - Roberts wyglądał na uszczęśliwionego tą perspektywą.

Alex sapnął z irytacją, ale uznał, że uduszenie doktora i tak nie przyniosło by żadnego pożytku.

- Póki co, może pan wrócić do siebie. Dzisiaj będziemy monitorować postępy co godzinę, a w nocy i jutro co trzy godziny. Niestety, dzisiaj się pan nie wyśpi - doktor dodał nieco przepraszającym tonem.

- Dobra, nieważne. - Alex podniósł się i usiadł na leżance.

- Powoli. - Doktor poradził, wyciągając dłoń, by ewentualnie pomóc. - Nie odczuwa pan zawrotów głowy?

Alex westchnął ciężko. - Nie. Wszystko w porządku.

Nawet gdyby widział potrójnie i był bliski utraty przytomności, to i tak by się do tego nie przyznał. Okazanie jakiejkolwiek słabości, prędzej czy później robiło z człowieka żywą tarczę, a Alex miał zamiar pożyć jeszcze jakiś czas. Przynajmniej do momentu, kiedy będzie mógł własnymi - obiema - rękami zabić tego kopcącego sukinsyna i upewnić się, że Obcy nie skolonizują Ziemi. Trochę czasu i pracy będzie to wymagało, dlatego Spender pójdzie na początek.

Alex uśmiechnął się lekko, ale nie był to przyjemny uśmiech. Wyraz jego twarzy przywodził na myśl raczej czaszki na butelkach z trucizną i tyle też miał wspólnego z radością.

Doktor cofnął rękę.

- Panno Dolittle, proszę odprowadzić naszego pacjenta - powiedział, po czym odwrócił się i wsadził nos w notatki.

Alex wstał i z ulgą zauważył, że wszystko wydawało się funkcjonować normalnie. Żadnych zaburzeń równowagi i zero jakiegokolwiek bólu, a to zawsze było wielką zaletą.

- Chodźmy. - Panna Dolittle odłożyła kartę i długopis i gestem wskazała drzwi. - Pan przodem.

- "Alex" wystarczy. - Alex spojrzał na swoją eskortę kątem oka i uśmiechnął się pod nosem. Mógłby się założyć, że panna Dolittle zatrzymała wzrok na jego pośladkach absolutnie nie przez przypadek. Alex ją rozumiał, w jego osobistej opinii sam Michał Anioł nie powstydziłby się wyrzeźbienia takich kształtów.

- Proszę mi powiedzieć, - Alex odezwał się znowu, kiedy wyszli na korytarz. - Co taka ładna dziewczyna robi w takim miejscu, jak to?

Jeśli pytanie ją zdziwiło lub zirytowało, to panna Dolittle nie dała tego po sobie poznać. Na flirt chyba jednak też nie miała ochoty bo zwróciła w stronę Alexa twarz pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu i powiedziała:

- Pomagam doktorowi Robertsowi przeprowadzać eksperymenty i odpowiadam za zakończenie tych, które się nie udały. - Głos panny Dolittle też był wyzuty z emocji.

Alex nie był zaskoczony odpowiedzią; spodziewał się czegoś takiego. Mimo wszystko jednak nie było zbyt przyjemnie usłyszeć, że w przypadku niepowodzenia eksperyment zostanie "zakończony" - zapewne szybko i efektywnie kulką w łeb i to niewykluczone, że jego własny. Po prostu świetnie.

Kiedy znaleźli się przed celą/pokojem Alexa, panna Dolittle stanęła nieco z boku, pozwalając Alexowi przejść przez próg.

- Proszę nigdzie nie wychodzić - powiedziała. - A najlepiej by było, gdyby się pan położył. Doktor Roberts przyjdzie za godzinę.

Po czym zamknęła za sobą drzwi i poszła. I to był koniec konwersacji oraz bratania się z personelem.

Alex nie usłyszał zgrzytu klucza. Czyżby nie zamknęli go tym razem? Oparł rękę o drzwi i powoli je uchylił.

Tuż obok, po lewej stronie, stał strażnik: uzbrojenie godne oddziału antyterrorystycznego, kevlar i marsowa mina. Przez chwilę obaj z Krycekiem mierzyli się wzrokiem, aż w końcu strażnik zrobił ruch lufą trzymanego automatu, wskazując, że Alex powinien wejść z powrotem do celi, jeśli wiedział co dla niego dobre.

Alex doszedł do podobnego wniosku. Niewiele mógł zrobić ubrany jedynie w piżamę, którą tu dostał i nie mając nawet spinacza do obrony, kiedy ktoś mierzył do niego z odległości niecałego metra.

Cofnął więc głowę i zamknął delikatnie drzwi.

Potem usiadł na pryczy, wyciągając nogi przed siebie i opierając plecy o ścianę; i tak nie miał nic do roboty, więc gapienie się w sufit było opcją równie dobrą, jak każda inna. Podwinął trochę rękaw i spojrzał na to, co zostało z jego lewego ramienia. Blizny na końcu kikuta wyglądały tak samo, jak zawsze. Alex zdążył się już do nich przyzwyczaić zwłaszcza, że teraz wyglądały prawie jak po normalnej, cywilizowanej amputacji. Do tego trzeba jednak było dopiero operacji plastycznej, nie tylko po to, żeby usunąć odłamki kości - co również sprawiło, że ramię w końcu przestało go tak cholernie boleć - ale żeby można było potem dopasować jakąkolwiek protezę. Wtedy w lesie, Ruscy jakoś niespecjalnie o to zadbali.

Alex opuścił rękaw. Może i był kompletnym idiotą, że uwierzył obietnicom Robertsa. Najgorzej zacząć mieć nadzieję...

Póki co, nie wyglądało jednak na to, żeby mógł się gdziekolwiek ruszyć, więc pozostało mu jedynie czekać jeśli chciał zobaczyć co z tego wszystkiego wyjdzie.

Zapatrzył się w ścianę naprzeciwko i w zamyśleniu potarł okaleczone ramię. Znowu swędział go fantomowy łokieć.

Reszta dnia i noc upłynęły w mniej więcej taki sam sposób. Doktor przychodził co godzinę, żeby zmierzyć Alexowi temperaturę, ciśnienie, obejrzeć kikut i pobrać dwa razy krew. Później pałeczkę przejęła panna Dolittle, która pojawiała się co trzy godziny, a potem znowu przyszedł doktor. Dzięki temu Alex zorientował się, że znowu jest dzień. Brak okna i zegarka nastręczał w tym względzie pewne trudności. Alex spodziewał się, że po paru tygodniach jego rytm dobowy będzie albo kompletnie schrzaniony, albo będzie wyglądał jak u kreta, co w sumie wychodziło na jedno i to samo.

Pomiędzy wizytami Alex zdążył się trochę zdrzemnąć i przeszukać dokładnie swoją celę. Jedynymi rzeczami, które znalazł były książka o origami i stos kartek. Przez chwilę zastanawiał się, czy to miał być głupawy żart, czy jakaś forma terapii, ale potem wzruszył ramionami i zabrał się do czytania. Co by nie mówić, było to jednak ciekawsze zajęcie, niż oglądanie sufitu i gołych ścian.

Kiedy zjawił się Roberts, przyniósł ze sobą tacę ze śniadaniem.

- Śniadanie do łóżka? - Alex odłożył książkę grzbietem do góry i przeciągnął się. - Mógłbym się do tego przyzwyczaić.

Doktor postawił tacę na stole, a sam usiadł na krześle.

- Będzie pan miał na to czas - powiedział. - Zostanie pan u nas co najmniej kilka miesięcy.

Alexowi zrzedła nieco mina, ale potem pomyślał, że przynajmniej teraz nikt nie próbował go zabić, miał dach nad głową i jedzenie, więc w sumie nie było najgorzej.

- Niech pan zje wszystko. - Doktor skinął głową w stronę tacy. - Dodatkowa energia będzie potrzebna do regeneracji tkanek. Która, nawiasem mówiąc, już się rozpoczęła.

Alex o mało co nie zakrztusił się kawałkiem grzanki na amen. Doktor zaraz pospieszył z pomocą i zaczął walić go w plecy. Kiedy Alex złapał w końcu oddech i zdołał opędzić się od uczynności doktora (jak na cherlawego naukowca Roberts zdecydowanie miał krzepę), zmarszczył brwi i wydusił - Co?

Roberts uśmiechnął się szeroko. - Znakomicie zareagował pan na pierwszą dawkę. Wyniki testów wskazują, że proces regeneracji został zainicjowany. Dzisiaj dostanie pan drugą dawkę, a jutro—

Alex przestał słuchać paplaniny doktora. Przygryzł wargę i spojrzał na swoje lewe ramię. Poruszył nim trochę, podnosząc lekko do góry, jakby chciał obejrzeć swoją nieistniejącą rękę.

- Nic nie czuję - wyrwało mu się.

Alex zacisnął usta, zastanawiając się, co mu się stało, że to powiedział. Niedobrze było tak zdradzać swoje słabości, a to, że się wystraszył było marnym usprawiedliwieniem.

Mięśnie po obu stronach szczęki Alexa aż skakały od zaciskania zębów.

Roberts, który umilkł już dobrą chwilę temu, obdarzył swojego "pacjenta" ciekawym, ale też zaskakująco łagodnym spojrzeniem.

- Na razie to normalne. Dopóki nie będzie widocznych zmian, nie będzie też zmian czucia. Później ból nie powinien być zbyt silny, ale proszę powiedzieć jeśli się pojawi.

No tak, oczywiście byłoby zbyt pięknie, gdyby mogło się to wszystko odbyć bezboleśnie chociaż raz.

- Może pan być tego pewny - Alex burknął.

- Proszę być gotowym za godzinę. Panna Dolittle przyjdzie po pana i zaaplikujemy drugą dawkę. - Doktor poklepał Alexa po kolanie, podniósł się i wyszedł.

Alex wziął plastikową łyżeczkę z tacy ze śniadaniem i ukrył ją pod materacem.

Aplikowanie drugiej dawki wyglądało w zasadzie tak samo, jak aplikowanie pierwszej. Doktor zajął się zastrzykami i obserwowaniem, a panna Dolittle obserwowaniem i notowaniem.

Alex dziwnie się czuł, mając całą ich uwagę skupioną na sobie. Jego praca wymagała przecież w końcu umiejętności wtapiania się w tło, którym zresztą równie dobrze mogła być słabo oświetlona uliczka z pokaźnym śmietnikiem na środku, jak i gabinet starszyzny Syndykatu, albo przynajmniej gabinet Angola. Niezwracanie na siebie uwagi w dziewięciu przypadkach na dziesięć zapewniało przetrwanie i było prawdziwą i cenną sztuką, a Alex był prawdziwym artystą. Nie licząc Muldera i - czasem - Palacza mało kto na jego widok okazywał jakiekolwiek zainteresowanie. Alex zdążył już trochę zapomnieć jak to jest znaleźć się pod mikroskopem.

Przynajmniej teraz nie doświadczył kolejnej wycieczki w śniegi, co należało uznać za postęp.

Tym razem, kiedy Alex został odprowadzony do swojej celi, sprawdzanie jego samopoczucia ograniczyło się do dwóch wizyt panny Dolittle i zapewnienia, że wszystko jest w normie i że w nocy będzie miał spokój. Alex postanowił nie drążyć tematu, tylko skorzystać z okazji i przespać się trochę. Tym bardziej, że i tak był jakiś senny...

Około północy doktor Roberts i panna Dolittle stali przed drzwiami do pokoju Kryceka i patrzyli przez odsłaniane z zewnątrz okienko na śpiącą w środku postać. Regularny oddech Alexa, w postaci obłoczków pary wodnej, był widoczny z daleka. Kant metalowej szafki stojącej tuż przy łóżku, w stronę której zwrócona była jego twarz, powoli pokrywał się szronem.

Doktor Roberts patrzył na to wszystko rozpromieniony.

- Temperatura w pomieszczeniu nadal wynosi dwadzieścia stopni Celsjusza? - spytał, żeby się upewnić.

Panna Dolittle spojrzała na termometr, tkwiący w ścianie obok drzwi i pokazujący temperaturę w celi. - Tak.

- Chwileczkę - dodała po krótkiej pauzie, lekko marszcząc brwi. Odczyt na wyświetlaczu termometru zmienił się. - Teraz jest dziewiętnaście.

- Proszę trochę podkręcić termostat. Musimy utrzymywać stałą temperaturę. - Doktor nie tracił swojego promiennego uśmiechu. - Wszystko idzie jak z płatka.

Po chwili przestał pożerać wzrokiem swoje najnowsze dzieło, czyli Alexa Kryceka, obiekt nr 01, i odwrócił się do swojej współpracowniczki. - Chodźmy. Dalej będziemy go monitorować z laboratorium.


CZĘŚĆ 2